"Władza imponuje tylko małym ludziom, którzy jej pragną by nadrobić swą małość. Człowiek naprawdę wielki, nawet gdy włada, jest sługą " kard. Stefan Wyszyński

poniedziałek, 9 września 2013

Tak działa "Niewidzialna ręka rynku" !

Krótki wpis na temat tego, jak działa ta rzekomo "nie działająca" ręka rynku.

Jakiś czas temu w Internecie - na portalu społecznościowym Facebook, pojawiło się zdjęcie jednego z punktów sieci sklepów C&A, która w swoim asortymencie i rzekomo nowej kolekcji posiadała koszulkę - czerwoną - z wizerunkiem komunistycznego zbrodniarza Ernesto Guevary.

Dosyć szybko - wręcz lawinowo - jak zwykle bywa to na Facebooku, zdjęcie zostało udostępniane przez rzeszę użytkowników, przeróżne fanpejdże, oraz strony poświęcone komentowaniem sceny politycznej w Polsce.

Nie trzeba było długo czekać bo po zaledwie dwóch dniach pojawiły się udostępnione listy wysyłane przez bloggerów do dyrekcji sklepów C&A z prośbą o wytłumaczenie całej tej sytuacji. Odpowiedzi co prawda były dosyć ogólne, nie chciano bezpośrednio, jasno i klarownie wytłumaczyć całej tej kwestii.

Dzisiaj - po zaledwie kilku dniach od udostępnienia zdjęcia z koszulką Che Guevary, sieć sklepów C&A podała informację, jakoby cała seria tych nieszczęsnych koszulek została wycofana z kolekcji.

Tak działa "niewidzialna ręka rynku". Nie musiał ingerować rząd, nie trzeba było powoływać specjalnego urzędu do walki z koszulkami Che Guevary, nie musiała powstać żadna komisja sejmowa ani żaden polityk nie musiał się tym zająć.

Konsumenci sami zadecydowali co jest dla nich najlepsze.
I pomyśleć, że o każdej rzeczy też może decydować konsument - tylko szkoda, że tak mało osób to rozumie.

poniedziałek, 2 września 2013

Cztery przyczyny bezrobocia

Jak zapewne każdy dobrze wie – i widzi – w mieście jednym z poważniejszych problemów, które ma oczywiście charakter globalny – jest problem bezrobocia. Największa w tym roku stopa bezrobocia wyniosła 15,7% w miesiącu lutym oraz marcu. Z racji okresu wakacyjnego, w którym bardzo wielu ludzi wyjechało zagranicę do pracy sezonowej jak np. plantacje, zbieranie owoców lub inne – procent bezrobocia znacznie zmalał, co od razu zostało wykorzystane przez lokalne władze do tego, ażeby się tym pochwalić. Oczywiście trzeba się cieszyć z faktu, iż na przestrzeni 3 miesięcy bezrobocie spadło, o 1% ale też nie byłbym taki pewien czy to zasługa akurat naszych, lokalnych polityków, którzy nie robią zbyt wiele w tym konkretnym kierunku. Jest to standardowy proces, który powtarza się co roku, ponieważ co roku przed wakacjami w okolicach maja, znaczna część bezrobotnych z racji popytu na pracowników do Włoch, Niemiec, Francji, Hiszpanii czy Grecji wykorzystuje oferty i wyjeżdża na kilka miesięcy. To samo dzieje się z absolwentami liceum, którzy po otrzymaniu wyników z matur i zapisaniu się, (jeśli ktoś ma taką ochotę) na studia – również wybiera trzymiesięczny wyjazd, aby sobie podreperować budżet. Podobna sytuacja ma się ze studentami. Niestety na jesień, gdy okres pracy sezonowej kończy się i równocześnie rozpoczyna się kolejny rok akademicki w znacznie większej liczbie niż przed okresem letnim rejestrują się
w Powiatowych Urzędach Pracy. Wynik, zatem w okolicach października i listopada znacznie się pogorszy i z aktualnych 14,7% powrócimy do okolic, 16% co jest nieuniknione. Pytanie tylko, jak wtedy zachowają się nasi włodarze? Śmiem twierdzić, że problem przemilczą.

Wracając jednak do tematu. Co jest powodem i przyczyną bezrobocia? Należy na początku zdefiniować, czym jest bezrobocie. Otóż, definiując je bardzo krótko. Bezrobocie to efekt sytuacji,
w której dany odsetek zbiorowości ludzkiej, zdolny i deklarujący chęć podjęcia prac, na skutek różnych determinant i czynników sprawczych nie potrafi jej zdobyć. Mamy z tym problemem do czynienia wszędzie i nigdy nie jest możliwa sytuacja, gdy bezrobocia nie ma wcale. Niezależnie od panującego ustroju. Oczywiście jest możliwość je maksymalnie zmniejszać do wartości paru procent, ale trzeba tego naprawdę chcieć i podjąć odpowiednie działania.

Główne czynniki sprawcze, o których chciałbym wspomnieć są cztery. Oczywiście jest ich dużo więcej, natomiast te są w mojej opinii najistotniejsze. Przyczyna pierwsza to zbyt wysokie opodatkowanie pracy, które powoduje, iż z punktu widzenia ekonomicznego
i finansowego - pracodawcom nie opłaca się zatrudniać pracowników, ponieważ korzyści nie są współmierne z efektem opodatkowania. W Polsce – wedle wyliczeń Centrum im. Adama Smitha – do budżetu państwa trafia ok. 53% z każdej naszej pensji, (choć niektórzy wyliczyli, że jest to nawet ok. 80% naszego dochodu). Oczywiście część zabierana jest nam od razu
w postaci ZUS (ok. 43% + zaliczka na poczet podatku dochodowego), które jest do opłacenia
i odprowadzenia w postaci popularnych “składek” przez naszego pracodawcę, część natomiast płacimy później np. robiąc zakupy czy tankując samochód. My, jako pracownicy nie zwracamy na wysokość opodatkowania pracy szczególnej uwagi, bo nas to de facto nie bardzo interesuje. Wiemy, że mamy dostać określoną kwotę netto “do ręki”, wiemy, że mamy dostać “pasek” z informacją
o opłaconym ubezpieczeniu zdrowotnym, emerytalnym itd. i to w zasadzie tyle. Pracodawca jednak zwraca na to uwagę, ponieważ to on owe opodatkowanie ma obowiązek za nas pokryć niezależnie od tego jak pod względem ekonomicznym
i efektywności wyglądała nasza praca.  Zatem, jeśli pensja brutto wynosi dzisiaj 1600zł, która określana jest mianem tej płacy minimalnej, pracodawca odprowadzając wszystkie wymagane podatki, pozostawia nam ok. 1100zł. Jednak, gdy dostaniemy już tę sumę, na tym się nie kończy,
(o czym wspominałem). Później pozostają nam do opłacenia podatki VAT (o różnych wartościach), który płacimy przy okazji nabywania towarów. Pozostaje nam akcyza, którą również płacimy kupując produkty (w tym benzynę) nią objęte. A także podatki lokalne,
w których często również znajdują się inne podatki.
Jeśli zatem opodatkowanie pracy jest zbyt wysokie, automatycznie spada liczba zatrudnionych, ponieważ koszty, jakie ponoszą pracodawcy nie są opłacalne. Im więcej zatem pracodawca płaci podatku za pracownika tym mniejsze jest zatrudnienie, co wiąże się z rosnącym bezrobociem.
Co z tym zatem zrobić? Obniżać a nie podwyższać podatki. Zliberalizować uczestnictwo w systemie emerytalnym chociażby na wzór kanadyjski, a także w odpowiedni sposób zreformować system służby zdrowia. Pomoże to przede wszystkim zachować znaczną część pieniędzy z aktualnie odprowadzanych podatków w naszej kieszeni, odciąży to pracodawcę od nieadekwatnych do naszych zarobków kosztów, jakie ponosi z tytułu zatrudnienia pracownika. Czasami obserwując jak traktuje się w Polsce pracodawców, mam wrażenie, że według naszych elit politycznych, pracodawca zakłada firmę po to, żeby dać ludziom pracę, przez co politycy mają “zielone światło” na to, żeby ich maksymalnie “łupić”. A przecież ideą, dla której pracodawca zakłada firmę jest to, aby z tego żyć i na tym zarabiać a nie to, żeby użerać się z kontrolami, kodeksami pracy, skarbówką, nowymi rozporządzeniami itd.
Już dzisiaj wielu ludzi radzi sobie z problemem wysokich kosztów pracy i wbrew krążących opinii w środowisku Związków Zawodowych czy polityków reprezentujących nurty lewicowe korzystają
z możliwości podpisania umowy - nazywanej przez nich - “śmieciową”. Bardzo wielu młodych ludzi sama chce pracować na takich warunkach i dogaduje się ze swoimi pracodawcami, żeby podpisać takową umowę za jakąś minimalną stawkę (np. 500zł miesięcznie), aby pozostałą kwotę otrzymywać “do ręki”. Jest to nie tylko korzystne dla pracodawcy, ponieważ płaci podatek tylko z kwoty objętej
w umowie, ale także dla pracownika, ponieważ zamiast dostać 1100zł netto za umowę o pracę, dostaje znacznie więcej. Trzeba też dodać, że ci, którzy się decydują na taką umowę, nie robią tego dlatego, że są zmuszani siłą przez pracodawcę i mają wybór - albo “śmieciówka” albo “do widzenia”. Robią to, dlatego ponieważ zmuszają ich do tego politycy. Robią to dlatego, że tak chcą, dlatego, że nie wierzą w ten walący się system emerytalny, nie wierzą w skuteczne
i efektywne zarządzanie finansami publicznymi, w skład których wchodzą również ich pieniądze
i wolą sami zarabiać jak najwięcej, odprowadzać jakieś minimalne podatki - i samemu oszczędzać, ponieważ nikt nie zatroszczy się lepiej o swoje pieniądze jak my sami.

Przyczyną drugą, choć trochę kontrowersyjną, ale logiczną z punktu widzenia ekonomicznego, psychologicznego oraz socjologicznego jest kwestia licznych zasiłków i zapomóg, które państwo gwarantuje obywatelowi z przeróżnych powodów. Gdy przyjrzymy się całości społeczeństwa znajdziemy przeróżne osoby. Ambitnych, mądrych i pracowitych, pracowitych, ale niezbyt ambitnych i niezbyt mądrych. Ambitnych, mądrych, ale niezbyt pracowitych czy chociażby cwanych, ale niezbyt pracowitych i niezbyt ambitnych. Ci ostatni właśnie to ludzie, którzy – cytując klasyka – zazwyczaj zastanawiają się nad tym, „co robić, żeby zarobić, ale się nie narobić”. Im więcej państwo gwarantuje przeróżnych świadczeń, które człowiek ma szansę dostać z przeróżnych powodów, tym bardziej ludzie (nie wszyscy!) starają się kombinować, aby coś niecoś wyciągnąć. Ci najbardziej cwani, są w stanie „dostać” od podatników w przeróżnych zapomogach tyle, ile dostaje przeciętna osoba, pracując 5 dni w tygodniu po 8 godzin dziennie. Wysokość tych świadczeń również jest czasami aż śmiesznie wysoka. Jeżeli zatem, ktoś, kto pracuje ma w perspektywie zarobić 1100zł “na rękę”, wstając codziennie o 6:00 rano i pracując 8 czy często nawet 12 godzin dziennie,  
a z drugiej strony ma okazję dostać zasiłek w wysokości 500zł + dodatki i dotacje np. do mieszkania, na dzieci itp., – co może wynieść nawet 1000zł – to po co pracować i męczyć się za “głupie” 100zł, które przecież można sobie ostatecznie “dorobić” na lewo?. Generuje to niestety sytuację, w której ludzie nie pracują, bo nie chcą, ale mimo wszystko klasyfikuje się ich do ogólnospołecznej stopy bezrobocia.
Automatycznie zatem wspominając o zasiłkach, można tu wspomnieć o trzeciej przyczynie, która jest drobnym kontrastem.. Mowa tutaj o podatku dochodowym, który nie dość, że nie przynosi zbyt wielkich korzyści budżetowi państwa, ponieważ stanowi ok. 15% dochodów podatkowych, czyli ok. 38 mld. złotych, (gdy np. sama akcyza to wpływy ponad 58 mld złotych) a także jest jednym z najbardziej skomplikowanych podatków, to na domiar złego – cytując klasyka – jest swego rodzaju karą za pracę. Milton Friedman - laureat Nagrody Nobla z dziedziny ekonomii, (gdy wartość tej nagrody nie była tak zdewaluowana
i upolityczniona jak dziś) powiedział:, „Jeśli
płacicie ludziom za to, że nie pracują, a każecie im płacić podatki gdy pracują, nie dziwcie się, że macie bezrobocie.”.  
Podatek dochodowy jest jednym z najdroższych w egzekwowaniu. Historia owej daniny publicznej sięga Wielkiej Brytanii, gdzie został wprowadzony w XVIII w. dla wszystkich tych, którzy osiągali dochód roczny przewyższający 60 funtów. Był on przede wszystkim po to, ażeby zwiększyć źródła dochodu na poczet wojska w czasach wojny.. Znoszony był w zależności od podpisywanych traktatów pokojowych i wprowadzany ponownie w przypadku nowych, kolejnych konfliktów. Oprocentowanie podatku zwiększano z biegiem czasu od początkowych 5% do 50% podczas II wojny światowej. Po II wojnie znacząco go obniżono, ale nie zlikwidowano tak, jak robiono to wcześniej. Widocznie cały czas prowadzona jest jakaś…wojna, lub politycy uważają, że kontrolowanie dochodów ludzi, którzy byli tak bezczelni i ośmielają się pracować i zarabiać - jest w porządku i takie mają zadanie. A niech ktoś spróbuje zarobić znaczą sumę w skali roku - wtedy polityczne hieny, uznając, że ktoś jest za pracowity i za przedsiębiorczy - naślą na niego taką kontrolę i tak mu “dowalą” podatkiem do zapłacenia, że więcej nie odważy się bezczelnie zarabiać. Poprzez takie antyspołeczne inicjatywy polityczne - rośnie tak zwana szara strefa. I dzięki Bogu! Im mniej pieniędzy jest kontrolowanych przez rząd i im więcej przepływa na wolnym rynku tym lepiej dla całego społeczeństwa.

Czas więc na czwartą przyczynę, która ma duży wpływ na skutek, jakim jest bezrobocie. Jest nią - również dosyć sporny aspekt - płaca minimalna. Dlaczego jest to kwestia sporna? Otóż jak wiadomo cel płacy minimalnej jest szczytny, przecież każdy pracownik bardziej wolałby zarabiać 12 złotych na godzinę niż 9zł.  Pamiętać jednak trzeba o tym, że płaca minimalna niesie za sobą konsekwencje, które nie są widoczne, gdy nie przenalizujemy problemu głębiej. Każdorazowe podwyższenie płacy minimalnej, np. z 8zł do 10zł, czy z 9zł do 12 zł, nie oznacza, że pracodawca będzie zmuszony płacić pracownikowi właśnie tyle. Każda ustawa, podwyższająca płacę minimalną nakazuje pracodawcy płacić taką kwotę tylko tym pracownikom, których nie zwolni. Tych, których z racji podwyższenia kosztów pracy zwolni – nie zostaną objęci jakąkolwiek stawką, ani tą, która jest nową stawką podwyższoną ustawowo, ani tą, którą mieli przed podwyżką.. Płaca minimalna może i ma w założeniu dobre chęci, jednak szkodzi tym pracownikom, którzy naprawdę potrzebują pomocy – niewykwalifikowanym, mniej zdolnym, mniej pracowitym, mniej produktywnym, słabiej wykształconym czy młodzieży, ponieważ to oni zazwyczaj na tym cierpią. O kwestii płacy minimalnej postaram się dosyć szerzej napisać w następnych numerach, ponieważ jest to ciekawe, kontrowersyjne i dyskusyjne zagadnienie.
Na zakończenie tej kwestii dodam tylko, że gdy w mediach słyszymy o tym, że znowu podwyższono płacę minimalną i pracownicy zarabiać będą więcej – brzmi to cudownie - ale tylko dla tych „wygranych”, którzy nie stracą pracy. Wystarczy przenalizować zachowania rynku pracy na krótko od wejścia w życie Ustawy z nową stawką minimalną. Poza tym, zastanówmy się - jeśli płaca minimalna naprawdę pomaga pracownikom, dlaczego być takim skąpym i dźwigać ją tylko np. z 10zł na 11zł? Dlaczego nie podwyższą jej do 100zł na godzinę? Otóż odpowiedź jest banalnie prosta. Dlatego, że na tym poziomie (100zł/h) nawet politycy rozumieją, że pracownicy byliby poszkodowani. Ale niestety zasada jest ta sama na wszystkich poziomach czy to podwyżka o 1zł czy o 99zł. Płacę powinien regulować popyt i podaż a nie Ustawa. A dziś jak wiadomo, nawet biedę chce się wyeliminować ustawowo, co jest nierealne. 

Jak zatem sprawić, ażeby bezrobocie zaczęło zdecydowanie maleć? Oczywiście trzeba wpierw zaznaczyć, iż jest niemożliwa sytuacja, w której bezrobocie spadnie do 0% - co np. głosi poseł Janusz Palikot. Aby zmniejszać - bo to się da zrobić bez problemu - należy podjąć konkretne działania
i inicjatywy. Oczywiście nasze miasto i władze samorządowe mogą niewiele, ponieważ mają obostrzenia prawne i ustawowe, które krępują im ręce. Ale nie są bezradni. Ulgi i maksymalne obniżki podatków dla przedsiębiorców, specjalne strefy ekonomiczne, które co prawda powstają, ale na małych, oddalonych od siebie obszarach. Trzeba zdecydowanych i odważnych ruchów jak np. z całego miasta stworzyć jedną, wielką strefę ekonomiczną, która sprawi, że wszyscy na tym skorzystają. Mieszkańcy a także przedsiębiorcy. Możliwości jest wiele i życzyłbym nam wszystkim, aby w końcu na tym betonowym chodniku polityków wyrósł kwiat, który rzeczywiście zacznie działać dla dobra nas wszystkich. Niestety, ale podejście jak obecnie - czyli maksymalnie opodatkowywać, maksymalnie wszystkim prześwietlać portfele, maksymalnie się zadłużać, żyć ponad stan itp. - nie sprawdził się. Miasta i państwa mają gigantyczne zadłużenia i pomału (jak Grecja czy chociażby niedawno ikona kapitalistycznej Ameryki - Detroit) bankrutują. Pora odebrać politykom możliwości decydowania o tak wielu aspektach naszej egzystencji
a co za tym idzie odebrać im możliwość dysponować tak wielkimi sumami naszych pieniędzy. Nikt nie zatroszczy się o nas samych lepiej jak my sami. Pamiętać trzeba też o tym, że gdy dzisiaj politycy mówią o WALCE - z czymkolwiek - bezrobociem, biedą, otyłością wśród dzieci - sami siebie ośmieszają i de facto proszą o pozwolenie nas, społeczeństwa na działanie, czyli wydawania pieniędzy na nieefektywnie i niepotrzebnie, bo te rzeczy są w stanie wyeliminować np. naturalne zachowania i elementy funkcjonujące na wolnym rynku - czyli także i my sami. Przecież nie chodzi o to żeby walczyć, ponieważ cały czas można z czymś walczyć jak są na to pieniądze, tylko, po co? Ważny jest cel, jaki się chce osiągnąć a nie droga. Walka jest tylko drogą, a polityk musi wiedzieć gdzie jedzie i gdzie chce dojechać. Czy nasi politycy wiedzą? Bark efektów na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat pokazuje, że chyba nie do końca a my niestety w koło dajemy im na przemiennie przyzwolenie. Raz jednym, raz drugim, potem znowu tym pierwszym, którzy się przegrupowali z partii X na partię Y, żeby później znowu dać przyzwolenie tym, którzy byli drudzy. Jak długo jeszcze będziemy sobie na to pozwalać? Jeśli naprawdę chcą nam pomóc, to niech się od nas odczepią, a my damy sobie świetnie radę.

sobota, 20 lipca 2013

Partyjniacy w samorządach


   Tytuł tego krótkiego felietonu można mylnie interpretować i kojarzyć go z przeszłością. Co prawda trochę ma to wspólnego z tym co było kiedyś jednak z góry uprzedzam, iż nie będę pisał o byłych członkach partii PZPR czy innych upolitycznionych – czyli partyjniakach – jak mawiało się na zaangażowanych politycznie ludzi przed rokiem 1990.

   Zacznijmy może od zadania sobie jednego, zasadniczego pytania – Czy głosowanie na partie polityczne podczas wyborów samorządowych jest dobre?

   Z jednej strony, może się wydawać, iż członek partii to musi być ktoś, kto trochę się „na czymś zna”. Byle kogo przecież partie promować nie będą, wszak w głównej mierze muszą dbać o swój wizerunek i nie mogą sobie pozwolić na ośmieszenie tudzież współpracę z ludźmi, którzy tenże wizerunek mogą im zepsuć np. głupotą, niefachowością czy totalnym brakiem podstawowej wiedzy na tematy zasadnicze na przykład – o czym dała znać jedna z siemianowickich radnych - nie mając zielonego o tym, że rosnące opodatkowanie pracy ma wpływ na rosnące koszta utrzymywania urzędu i de facto zmusza to zarządcę do zwiększenia puli przeznaczonej na pensje urzędnicze . Z drugiej zaś strony, upartyjnianie samorządów – czyli wybieranie członków partii politycznych – to w moim odczuciu niezdrowe działanie, które w rzeczywistości przysparza więcej szkód niż pożytku dla lokalnych społeczności. Dlaczego?

   Otóż, należy pamiętać o pewnym bardzo ważnym aspekcie, o którym wielu, często zapomina bądź nie bierze pod uwagę. Czym jest partia polityczna? Wedle wszelakich definicji – oczywiście w bardzo wąskim definiowaniu - jest to zinstytucjonalizowana grupa ludzi, których łączy jakaś wspólna idea  oraz wspólnie dąży do zdobycia władzy w sposób zgodny z obowiązującym  prawem poprzez polityczną rywalizację z innymi zinstytucjonalizowanymi grupami. Jak już sama definicja nam podpowiada – partia jest to grupa ludzi czy innymi słowy kolektyw. Wszystkie działania jednostek wchodzących w skład owej grupy są a raczej muszą być w dużej mierze skolektywizowane, aby wspólnie osiągnąć cel, do którego partia dąży. O czym to świadczy? – ano o tym, że pod pretekstem działań na rzecz społeczeństwa, persony wchodzące w skład kolektywu będącego partią polityczną - realizują partyjne a także i po części swoje –interesy. Oznacza to zatem ni mniej ni więcej, iż nie można niestety oczekiwać od takich właśnie działaczy dużych obozów politycznych – indywidualizmu, obiektywizmu, samodzielności, swobody działania a przede wszystkim autonomii czy najistotniejszej – NIEZALEŻNOŚCI. Bycie członkiem partii zobowiązuje. Partia udzieli protekcji i pomoże w drodze na „szczyt” pod warunkiem, iż przysięgnie się  dochować jej wierności, lojalności i oddania oraz podejmowane działania będą przede wszystkim w interesie partii. Szczególnie tyczy się to obozów, które mają bardzo duże poparcie społeczne patrząc przez pryzmat całego kraju i chociażby wyborów parlamentarnych. Sympatia i poparcie ogólnopolskie rzutuje także na sympatie lokalne. Wtedy w większym stopniu wyborcy nie patrzą na osobę, którą „skreślają” na wyborczych listach ale głosują nań przede wszystkim dlatego, iż widzą logo danej partii na plakacie, której akurat sympatyzują – nie interesując się za bardzo kim dany kandydat jest i co ma do zaoferowania.
   Co do samych kandydatów. Niestety, ale pamiętać należy, aby uważać, gdy kandydat na radnego reprezentujący PARTIĘ POLITYCZNĄ obiecuje coś załatwić dla dobra danej społeczności, u której ubiega się o głosy. Każda inicjatywa członka partii musi spotkać się z akceptacją tych, pod których on podlega, a także pozostałych kolegów (jak wspomniałem -  partia to kolektyw). Jeśli dana inicjatywa nic konkretnego partii jako całości nie przyniesie i nie jest atrakcyjna z punktu widzenia politycznego – nie będzie żadnych konkretnych korzyści – nie znajdzie akceptacji i zostanie odrzucona przez pozostałych członków partii tworzących tak zwany ZARZĄD czy RADĘ GŁÓWNĄ – jak kto woli. Inicjatywa takiego radnego nie spotka się z poparcie wśród „swoich” co oznacza, iż nie będzie on mógł liczyć na wsparcie podczas głosowania.

   Tak też, jeśli ktoś Wam obieca wybudowanie parkingu – a nie będzie to atrakcyjne ani nie przyniesie większych korzyści samej partii – nie łudźcie się, że parking powstanie. Zresztą… Wystarczy zapytać mieszkańców Bytkowa z os. Węzłowiec, czy parking, który tak obiecywała wywalczyć jedna z członkiń partii Platformy Obywatelskiej został wybudowany. Niestety nie został wybudowany. I nie dlatego, że radna nie chciała go wywalczyć a dlatego, że nie zyskał aprobaty jej starszych kolegów (być może dlatego, że nie mieli w tym większego interesu), ponieważ wszystko co obieca radny partyjny jest uzależnione od decyzji innych osób.
Ktoś może powiedzieć – Zgoda, ale gdy nie ma partii i każdy jest sam dla siebie jak głosować, przegłosowywać, tworzyć większość? Oczywiście - w sytuacji, w której Rada Miasta liczy 23 radnych (w mieście Nowy Jork, który zamieszkuje przeszło 8 000 000 ludzi Radnych jest 51) – jest to trochę trudne i niewątpliwie z reguły prowadzi do tworzenia się klubów. Jednak jest zasadnicza różnica między klubem stricte POLITYCZNYM (uzależniony od osób których nie wybieraliśmy co trzeba podkreślić) a klubem, w skład którego wchodzą radni i tylko oni podejmują decyzje – nie ma nikogo ponad nimi. Czy głosowaliście państwo na Andrzeja Gościniaka w wyborach na radnego? – Nie, bo nie było Go na listach.
Czy głosowaliście Państwo na Jacka Matusiewicza w wyborach na radnego? – Nie, bo nie było Go na listach.
Czy głosowaliście Państwo na Zygmunta Klosę w wyborach na radnego? – Nie, bo nie było Go na listach.
Czemu o tych działaczach wspominam? Ano dlatego, że to przecież oni są w zarządzie partii Platformy Obywatelskiej w Siemianowicach i to oni są ludźmi, którzy w dużej mierze decydują i mówią jak mają głosować radni, których Państwo wybraliście. Gdzie tu sens? Gdzie logika? Po co radny, który nie może samodzielnie działać i głosować w oparciu o swoją niezależność i autonomię a wskazówki jak głosować i jakie mieć stanowisko dostaje od ludzi, których nikt nie wybrał?

   Tytułem krótkiego podsumowania. Uważam, że upartyjnianie samorządów to najgorsze co może społeczności lokalne spotkać. Wtedy toczy się walka POLITYCZNA o wpływy, decyzyjność i prestiż a także o korzyści i często wśród członków partii możemy zaobserwować, że wykorzystują swoją lokalną popularność oraz niedawny sukces wyborczy w mieście do różnorakich celów – jak np. próby przeskoczenia z Rady do Sejmu w niespełna rok (patrz lokalni działacze Prawa i Sprawiedliwości). Czy to aby nie Pan Kurzawa i Pani Sobczyk reprezentujący Prawo i Sprawiedliwość - ledwo po wyborach samorządowych startowali do Sejmu  – zapominając chyba o tym, co obiecywali w kampanii samorządowej swoim wyborcom…? Tak się traktuje wyborców? Jak trampolinę do swojej politycznej kariery?.
    Nie jest w moim odczuciu odpowiedzialnym działaniem głosować na marionetki, które tak naprawdę nie mają nic do powiedzenia. Prawdziwą sztuką jest oddać swój głos na ludzi, którzy potrafią zawalczyć o co trzeba i nie potrzebują do tych celów rzeszy partyjnych towarzyszy i przełożonych – ani nawet partii jako takiej. Takich niestety się często pomija z niewiadomego mi powodu choć mogę się jedynie domyślać, iż między innymi dlatego, że nie są tak eksponowani jak „partyjniacy”.

Hasło PZPR - "
Partia broni, Partia radzi, Partia nigdy cię nie zdradzi!" nadal aktualne...

czwartek, 20 czerwca 2013

(nie)bezpieczeństwo na siemianowickich drogach

   Jak zapewne każdy pamięta, jakiś czas temu, na portalach informacyjnych oraz, w niektórych gazetach lokalnych pojawiły się informacje, iż miasto a konkretnie straż miejska dostała w dzierżawę specjalistyczny sprzęt, który montowany na słupach, na których znajdują się sygnalizatory świetlne, będzie czuwał nad bezpieczeństwem kierowców a także pieszych. Oprócz oczywiście „wyłapywania” tych, którym się śpieszy i z racji tego przejeżdżają na „czerwonym”, profesjonalny sprzęt nadzorować będzie także, czy kierowcy mają zapięte pasy, czy aby nie korzystają z telefonu komórkowego, czy mają dobrany krawat do koszuli ale także, czy mają zapięty rozporek.

Najistotniejsze w tym wszystkim jest – oczywiście nie to, czy jest to potrzebne – ale to, w jakim tak naprawdę celu zostało to zamontowane właśnie teraz, w momencie, w którym miasto przeżywa załamanie finansowe i czy aby na pewno ma to być DLA BEZPIECZEŃSTWA, a nie tylko dla podreperowania miejskiej kasy. Oczywiście wszyscy z komendantem straży miejskiej na czele, mówią, że to tylko po to, aby kierowcy w mieście mogli czuć się bezpiecznie. Oczywiście to „bujda na resorach”. Dlaczego?

Problemy z bezpieczeństwem na drogach to problem GLOBALNY Czyli dotyczy praktycznie całego kraju. Polscy kierowcy jeżdżą bardzo agresywnie, nieprzewidywalnie, brawurowo, są w ciągłym pośpiechu i bardzo rzadko tak naprawdę dostosowują swoją jazdę do przepisów czy znaków stojących przy drogach. Pozwolę sobie zadać pytanie: Czy jest wśród nas ktoś, kto mając prawo jazdy i jest aktywnym kierowcą, nie złamał przepisów?

Z racji faktu, iż problem bezpieczeństwa - a raczej jego braku – na polskich drogach, jest problemem ogólnopolskim, nikt inny, poza centralą czyli Rządem nie może spowodować, ażeby sytuacja ta uległa poprawie. Jak zapewne każdy wie, Rząd na tych łamiących przepisy zarabia, toteż tak naprawdę nie jest im na rękę ażeby z tym problemem walczyć. Równie dobrze, mogliby – w imię walki z palaczami – zabronić sprzedaży papierosów. Czy to zrobią? Oczywiście, że nie bo akcyza (z paliwa, alkoholu i wyrobów tytoniowych) to podstawa budżetu!

To samo tyczy się policji czy innych służb mundurowych, które strzegą porządku m.in. na drogach. Ani policja, ani straż miejska, ani inspektorzy transportu drogowego, ani żadna inna służba, mimo, iż może chce  ale ma konkretne zadanie: Wyłapywać tych, którzy łamią przepisy po to, ażeby płacili mandaty, które kolejni ministrowie finansów z radością „zaklepują” w rubryczce wpływó.w.



   Taka sama sytuacja jest w Siemianowicach. Zamontowany system wideorejestratorów o uroczej nazwie ISKIP, ma służyć PRZEDE WSZYSTKIM po to, ażeby zarabiać na dziurę budżetową powstałej na skutek słabej polityki lokalnych władz (i dlatego właśnie dostała ten sprzęt straż miejska, ponieważ wpływy z mandatów wystawianych z rąk policji nie trafiają bezpośrednio
i w całości do budżetów miast, a do budżetu centralnego
), a dopiero w drugiej kolejności mają w jakimś stopniu przyczynić się do tego, żeby nie przejeżdżać „na czerwonym”, mieć zapięte pasy, nie rozmawiać przez telefon i zapinać rozporek.

Nie twierdzę, że to jest całkowicie bez sensu, nie twierdzę także, że to niepotrzebne. Owszem, przy tak skonstruowanym kodeksie ruchu drogowego, przy tak niebezpiecznej jeździe oraz przy braku dobrej woli rządzących naszym krajem, ażeby reformować i rzeczywiście walczyć z  problemem bezpieczeństwa na drogach – jest to w miarę dobre rozwiązanie, ale niestety – główny cel to „łupienie” obywatela. Nie bez przyczyny przecież Minister Finansów – Jacek Rostowski, w budżecie na rok 2013 wpisał w pozycji o nazwie „Wpływy z mandatów” 1,500,000,000zł (półtora miliarda złotych) co w przeliczeniu na liczbę kierowców, wynosi ok. 1250zł na KAŻDEGO poruszającego się samochodem.



   Jest wiele możliwości, aby poprawić sytuację i aby kierowcy zaczęli jeździć bezpieczniej, natomiast nic nam z dywagacji na ten tema. Dopóki każdy kolejny rząd czy władze lokalne wydają więcej pieniędzy niż są w stanie zebrać z podatków, dopóty NIKT nie ma w interesie walczyć o to, aby polskie drogi były bezpieczne a kierowcy bardziej stosowali się do przepisów. Póki co, każdy kto próbuje wmówić i tylko tego się trzyma – a tak zazwyczaj jest -, że montowanie tysięcy kamer i milionów fotoradarów ma być po to, żeby jeździło się bezpiecznie, jest zwykłym oszustem.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Szpitalny konkurs w Kolesiowicach Śląskich

Kolesiowice Śląskie – nowa koncepcja nazwy naszego miasta użyta w programie p. Tomasza Sekielskiego, która idealnie wręcz obrazuje w jaki sposób lokalne elity przedsiębiorców oraz polityków urządzają sobie życie w naszym, wspólnym mieście. Udało im się stworzyć swego rodzaju królestwo, krainę mlekiem i miodem płynącą – oczywiście nie dla mieszkańców, ale dla nich. Mają pieniądze, władzę, możliwości, kontakty i życie, o jakim szary, przeciętny mieszkaniec Siemianowic Śląskich może pomarzyć.

Siemianowice (Kolesiowice) Śląskie to miasto, w którym przedsiębiorca będący radnym, sam podsuwa pomysły na inwestycje w mieście – rzekomo jako interpelacje mieszkańców – i wygrywa przetargi na ich budowę na łączną sumę na przestrzeni lat prawie 30,000,000zł ! To miasto, w którym nie najlepszy przedsiębiorca piastujący później funkcję Wiceprezydenta wykonuje bezczelny telefon do podległej sobie komórki jaką jest Straż Miejska i prowokuje swoich podwładnych aby ci anulowali mandat jego koledze. To miasto gdzie prezydent jest w stanie „kupić” sobie połowę opozycji – dobrze płatnymi posadami stworzonymi specjalnie dla nich w celu zamknięcia im ust. To miasto, gdzie część liderów opozycyjnych sprzedaje się i swoje idee za stołki. To miasto, gdzie ci właśnie liderzy podczas kandydowania do Rady Miasta obiecują swoim wyborcom złote góry i proszą o głosy, bo przecież tylko oni są w stanie im „coś” załatwić i tylko oni znają ich problemy i będą o to walczyć w Radzie Miasta, jednocześnie rok później, zapominają o tym, że są Radnymi i mają od społeczeństwa kredyt zaufania i próbują szczęścia aby prysnąć do Warszawy i kandydują w wyborach do Sejmu – tak się traktuje wyborców szanowni Radni?
To miasto, gdzie prezes wodociągów zarabia trzy razy więcej niż wiceministrowie i prawie dwa razy więcej niż np. Minister Gospodarki zarabiający 12,500zł miesięcznie. To miasto, gdzie tworzy się specjalne stanowiska dla nieudolnych i słabych członków partii koalicyjnej i dźwiga cenę wody, aby było z czego płacić im pensję. To miasto, gdzie Skarbnik miasta otrzymuje prawie 10,000 zł nagrody mimo, iż miasto jest zadłużone na ponad 60,000,000. To miasto, gdzie Wiceprezydent dostaje równie wysoką nagrodę za to, że nadzorował proces zamknięcia najlepszego przedszkola w mieście mimo, iż miasto cierpi na deficyty takich ośrodków – dzięki Bogu sprzeciw rodziców i pracowników placówki nie dopuścił do zamknięcia przedszkola (może za to ta premia?).
Można byłoby tak wymieniać i wymieniać bez końca. Już dziś świadkami jesteśmy prawdopodobnie kolejnego schroniska dla „swoich” i prowadzone są analizy „KTO ZASIĄDZIE W ZARZĄDZIE PRZYSZŁEJ SPÓŁKI - SZPITALA?”. Możemy mieć pewność, że będą to osoby, które do końca swojej politycznej przygody Jacka Guzego na stanowisku prezydenta i do końca koalicji rządzącej, w skład który wchodzi Forum Samorządowe Jacka Guzego, Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość oraz Solidarna Polska (TAK, TAK! PiS i SP również przecież to żadna opozycja) muszą zostać jakoś nagrodzone za swoją wierność, bierność i lojalność względem „wodzów opatrzności”. Czy będą to członkowie PO, którzy skądinąd ostatnio bardzo się zdenerwowali na to, że lokalne władze Platformy Obywatelskiej dostają za mało stołków i postanowili poskarżyć się Donaldowi Tuskowi?
Patrząc na to, jak załatwiono sobie cudowne źródełko i żłób w siemianowickich wodociągach tworząc spółkę Aqua – Sprint możemy się póki co domyślać, że ekipa zasiadająca w zarządzie spółki miejskiego szpitala również klepać biedy nie będzie… Wczoraj Urząd Miasta ogłosił szczegóły konkursu na prezesa i członków zarządu spółki. Oczywiście wszyscy dobrze wiemy jak się w mieście wygrywa i organizuje konkursy i pewnie już na 2 tygodnie przed ogłoszeniem wyników będą znane – nieoficjalnie – nazwiska zwycięzców jak było np. w przypadku Pełnomocnika ds. śmieci (to tym stanowiskiem kupiono sobie Solidarną Polskę). Wyniki konkursu zostaną ogłoszone na sesji Rady Miasta – 27 czerwca. Ale kto wie - może cały skład już został skomponowany tydzień temu a konkurs to tylko przykrywka i formalność?

środa, 29 maja 2013

Siemianowickie Wodociągi Aqua Sprint Sp. z o.o. podwyższają cenę za wodę do 13 zł/m3!

Mamy po raz kolejny w tej kadencji (nie)przyjemność usłyszeć o podwyżce ceny za wodę. Niby standard. Prezes wodociągów zarabiający dwa razy tyle co Minister Gospodarki - Piotr Komraus jak co pół roku, gdy przychodzi dumnie poinformować radnych i prezydenta, że będzie dźwigał cenę, przedstawił swoją prezentację. Powiedział także - jak zwykle - że mamy najlepiej funkcjonujące wodociągi w województwie śląskim, że jest bardzo dobrze - ale trzeba dźwignąć cenę wody.

Czym zostało to uargumentowane? Ano tym, że to mieszkańcy są sami sobie winni, ponieważ zużywają mniej wody niż wcześniej... Powtórzę - MIESZKAŃCY - SĄ - SOBIE - WINNI - ŻE - WYBITNY - PREZES - KOMRAUS - MUSI - PODWYŻSZYĆ - CENĘ - ZA - WODĘ!

Otóż szanowny geniuszu przedsiębiorczości, wybitny szefie swojej firmy, który skosiłeś na przetargach w mieście 30.000.000zł - de facto - samemu sugerując nie tylko co ma zostać wybudowane ale i siebie jako wykonawcę - Jak myślisz panie prezesie? Czy mieszkańcy zaczęli się mniej myć? Zaczęli mniej korzystać z toalety? A może zaczęli mniej prać i zmywać naczynia a także mniej pić? Tak ot, bez powodu, bo chcą być brudniejsi ? OTÓŻ NIE!

Jeśli fundujesz szanowny prezesie Komraus co pół roku kolejną podwyżkę, która teraz (od lipca) wynosi już 13 złotych za kubik ! (Warszawa nawet nie ma 12zł) to nie dziw się, że wody zużywają mniej - OSZCZĘDZAJĄ!

W ekonomii istnieje takie zjawisko jak Krzywa Laffera






T -> Dochód (stawka opodatkowania/ceny)
t -> Stawka opodatkowania/ceny maksymalizująca wpływy do budżetu

Gdy się przyjrzy szanowny prezes wodociągów, to zauważy, że wzrost stopy opodatkowania/ceny początkowo skutkuje wzrostem wpływów budżetowych z podatków/usługi, ale po przekroczeniu pewnego poziomu wpływy te spadają.
Pan właśnie przekroczył ten pułap (JEST PAN TYM t3) (czego Pan nie zaprzeczy bo przecież sam Pan przyznał, że ludzie używają mniej wody) i znajduje się Pan na tym samym poziomie wpływów, jakie miałby Pan np. przy cenie, która wedle wykresu byłaby po drugiej (t1)stronie.

Proponuję Panu aby policzył Pan, ile aktualnie wychodzi - mając na uwadze aktualne wpływy i to, czego ewentualnie brakuje z rzekomego mniejszego użytkowania wody - i zobaczy Pan, że znajduje się Pan po przeliczeniu tych właśnie aktualnych danych budżetowych przez pryzmat wszystkich, którzy powinni płacić za wodę -  w tej samej sytuacji teraz przy wyższych cenach, gdyby woda kosztowała dużo mniej (strzelam na oko - 8-9zł za kubik - ale niech sobie to Pan przeliczy sam :))

Po aktualnym dźwignięciu niech Pan nie liczy na sukces, bo gdy ktoś coś zaczyna oszczędzać bo jest za drogie to nie zmieni postępowania jeśli coś będzie jeszcze droższe tylko zacznie oszczędzać WIĘCEJ. To takie trudne?

Proponuję poszukać następnym razem innych sposobów na opłacenie swojego nowego kolegi Adama Matusiewicza. Może niech Pan odpali coś ze swojej puli pensyjnej? :)

czwartek, 25 kwietnia 2013

Jedna z przyczyn bezrobocia - Mit "dobrodziejstwa" płacy minimalnej.


źródło obrazka: http://gazetaolsztynska.pl/


Kwestia, którą chciałbym poruszyć jest ogólnopolskim problemem i nie odnosi się TYLKO do naszego miasta.
Wielu z Was jak i wielu polityków reprezentujących różne środowiska polityczne – za wyjątkiem tych, którzy są za gospodarką wolnorynkową – twierdzi, jakoby stałe podwyższanie płacy minimalnej było korzystne dla pracownika. Zaiste – na krótką metę – cel wydaje się być szczytny. Przecież każdy pracownik bardziej wolałby zarabiać 12 złotych na godzinę, niż 9zł.

Jednak, zapomina się w tym wszystkim o bardzo istotnych, współwystępujących zjawiskach, które zaprzeczają idei istnienia płacy minimalnej. Każdorazowe podwyższenie płacy minimalnej, np. z 8zł do 10zł, czy z 9zł do 12 zł, nie oznacza, że pracodawca będzie zmuszony płacić pracownikowi właśnie tyle. Każda ustawa, podwyższająca płacę minimalną nakazuje pracodawcy płacić taką kwotę tylko tym pracowników, których nie zwolni. A tych, których z racji podwyższenia kosztów pracy zwolni – nie zostaną objęci jakąkolwiek stawką, bo najzwyczajniej w świecie zostaną zwolnieni.
Przeanalizujmy to na pewnym, bardzo prostym przykładzie. Załóżmy, że p. Zenek prowadzi punkt gastronomiczny. Oczywistym powodem, dla którego p. Zenek zatrudnia jakiegoś pracownika do obsługi owego punktu jest jakaś wartość, którą pracownik z racji bycia pracownikiem generuje. Załóżmy także, że p. Zenek – nie wliczając wynagrodzenia dla pracownika – zarabia 50 groszy na każdym sprzedanym hot-dogu.
Poznajmy zatem pracownika – Grzegorza. Pan Grzegorz, potrafi w ciągu godziny zrobić 30 hot-dogów. Pomijając wypłatę Grzegorza – potrafi on wygenerować hot-dogi o wartości 15 zł w ciągu godziny. Zakładając, że p. Zenek, płaci Grzegorzowi stawkę 8 zł na godzinę, to właściciel zyskuje 7zł od każdej godziny pracy Grzegorza. (15zł wygenerowanej wartości hot-dogów na godzinę – 8zł stawkę godzinową dla Grzegorza = 7zł zysku).
Załóżmy także, że oprócz Grzegorza, p. Zenek zatrudnia jeszcze dwóch innych pracowników. Marcina i Szymona. Jest to całkiem normalne, przecież Grzegorz nie może pracować 12 godzin na dobę, musi być jakiś system zmianowy.
Jak w każdej pracy bywa, pracownicy zazwyczaj różnią się umiejętnościami, stopniem zaawansowania, szybkością nauki czy samym „drygiem” do pracy. Marcin jest już doświadczonym pracownikiem i potrafi w końcu godziny przygotować 50 hot-dogów, za to Szymon, niedawno został zatrudniony i idzie mu nieco wolniej. W ciągu godziny robi 18 hot-dogów, ale ciągle się uczy.
Wracając do założeń, iż każdy hot-dog to dla p. Zenka 50 groszy zysków – Grzegorz generuje wartość 15zł, Marcin – z racji bycia doświadczonym pracownikiem – generuje wartość 25zł, a Szymon – generuje wartość w wysokości zaledwie 9 zł.
Załóżmy teraz, iż z racji takiego samego stanowiska i zakresu obowiązków, p. Zenek płaci wszystkim trzem pracownikom, taką samą stawkę godzinową, w wysokości 8zł na godzinę.
Po wypłaceniu pracownikom należnych pensji, p. Zenek zyskuje 7zł na pracy Grzegorza (15zł-8zł=7zł), 17zł dzięki pracy Marcina (25zł-8zł=17zł), oraz zaledwie 1zł na pracy Szymona (9zł-8zł=1zł). Łącznie zatem, po wypłaceniu należności pracownikom, p. Zenek ma 26zł zysku.
Załóżmy teraz, że rząd zdecyduje się podnieść płacę minimalną z 8zł na godzinę, do 10zł na godzinę. Co staje się zatem z wypracowanym zyskiem trzech pracowników?
Wartość pracy Grzegorza to 15zł – po odliczeniu kosztów jego pracy (10zł – nowa płaca minimalna), p. Zenek zyskuje 5zł. Praca Marcina generuje zysk 25zł, więc przy odliczeniu kosztów pracy Marcina (10zł – nowa płaca minimalna), p. Zenek zyskuje 15zł. Szymon natomiast przynosi zysków w wysokości 9zł, więc przy odliczeniu jego kosztów pracy (10zł-nowa płaca minimalna), pracodawca traci 1zł.
W takiej sytuacji, Szymon nie generuje już żadnych zysków a wręcz generuje STRATY.  Gdyby zatem p. Zenek zwolnił Szymona, nie musiałby dopłacać do jego pracy. Wszak ideą biznesu jest osiąganie ZYSKÓW a nie STRAT. W przeciwnym razie prowadzenie jakiejkolwiek firmy mija się z celem.
Po podwyższeniu płacy minimalnej, najwięcej zyskali Grzegorz i Marcin, ponieważ ich dobra praca nie dość, że nadal generuje zyski, to dzięki decyzji rządu, zyskali 2zł na godzinę (dzięki nowej płacy minimalnej).
Najgorzej wyszedł na tym Szymon. Stracił pracę i 8 zł na godzinę, które miał przed zmianą płacy minimalnej – mimo swojego początkującego poziomu doświadczenia. Jest to zatem pierwsza konkluzja, do której doprowadza sens płacy minimalnej. Wcale nie pomaga pracownikowi na koszt pracodawcy. Wspiera jedynie bardziej produktywnych pracowników jednocześnie dyskryminuje tych mniej zaradnych, zaczynających karierę, uczących się, zdobywających doświadczenie itd.
Co jeszcze mogłoby się wydarzyć? Marcin, z racji bycia najlepszym i najbardziej produktywnym pracownikiem w zakładzie, być może dostałby jeszcze podwyżkę, dostał awans lub jakąś inną nagrodę za swoją postawę, albo jeżeli obecny pracodawca, p. Zenek nie doceniłby jego umiejętności, wykorzystałby to konkurencyjny punkt p. Darka, który zaoferowałby mu lepsze warunki finansowe – wszak dobry pracownik jest rozchwytywany.
Tak czy inaczej – dobry, produktywny pracownik zarabiałby jeszcze więcej, niż wynosi płaca minimalna. To jest właśnie druga konkluzja. Wielu pracowników, korzystających z podwyższenia płacy minimalnej, i tak zarabiałaby więcej, nawet gdyby owa płaca minimalna nie istniała w ogóle. Tak to właśnie działa – i są to fakty, o których się nie mówi!:
Podwyższanie płacy minimalnej prawie w ogóle nie wpływa na bezrobocie, wśród absolwentów uczelni. Wzrost tejże płacy wręcz ZWIĘKSZA owo bezrobocie wśród pracowników, którzy np. skończyli tylko szkołę średnią. A wśród tych najmniej wykwalifikowanych – bezrobocie się zwiększa na ogromną skalę.


Płaca minimalna może i ma w założeniu dobre chęci, jednak szkodzi tym pracownikom, którzy naprawdę potrzebują pomocy.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Czy w Polsce mamy partie prawicowe? - Mit prawicowego PiSu


Oglądając w telewizji bądź w Internecie, debaty polityków, wiadomości albo różne inne programy publicystyczne, gdzie wypowiadają się różnorakie autorytety przeróżnych dziedzin, których tematyka zazwyczaj opiera się na kwestiach politycznych padają słowa, które przyporządkowują partie do grona prawicowych lub lewicowych. Powszechnie – dzisiaj – utarło się, iż do lewicy zaliczają się przede wszystkim takie partie –wymienię te najistotniejsze - jak Sojusz Lewicy Demokratycznej czy Ruch Palikota, natomiast te prawicowe to – Prawo i Sprawiedliwość + jej odłamy (PJN, SP) a także, choć trochę mniej – Platforma Obywatelska. Jest co prawda jeszcze Polskie Stronnictwo Ludowe – ale ich bardzo rzadko poddają klasyfikacji ze względu na stronę ideową. Poza tym PSL to nie partia a zwykły związek zawodowy rolników.

Podstawą, na jakiej klasyfikuje się te wszystkie partie jest to, jak one same siebie przyporządkowują. Jest to kuriozum, ponieważ partie polityczne należy klasyfikować nie poprzez kryterium tego, jak one same na siebie mówią, ani też przez pryzmat programu wyborczego, który obecnie w polityce ma małe znaczenie, ponieważ istotniejszy jest tzw. PR a nie jest żadną tajemnicą, że ludzie nie głosują na partie polityczne ponieważ mają dobry program, ale dlatego, że dani przedstawiciele ładnie i mądrze prezentują się w mediach, lub nie głosują ZA kimś a PRZECIWKO komuś.
Partie powinno klasyfikować przez pryzmat tego co robią, jak działają, jakie podejmują inicjatywy.
Daleko szukać przykładów. 6 lat temu, w wyborach parlamentarnych, partia polityczna o nazwie Platforma Obywatelska szła z hasłami liberalnymi. Wszyscy w Polsce cieszyli się, iż jest w końcu duża partia, która głosi obniżki podatków, zmniejszenie biurokracji czy na przykład doprowadzi do prawdziwej i uczciwej prywatyzacji spółek państwowych. Liberalizm jak wiadomo, uznawany jest za pogląd prawicowy, toteż zgodnie z ich hasłami i liberalnym gospodarczo programem politycznym, z którym szli do wyborów – klasyfikowano ich jako prawicową partię. Co się okazało? Podatki nie są niższe, a wyższe (chociażby podatki ukryte w opodatkowaniu pracy jak składki ZUS, które rosną co kwartał, VAT czy akcyza na paliwo), biurokracja nie jest mniejsza a większa (liczba pracowników administracji państwowej od 2007 wzrosła o kilkaset tysięcy!) natomiast koło uczciwości a przede wszystkim tej w stosunku do prywatyzacji (jak oszustwo i nieudolność z prywatyzacją stoczni szczecińskiej i fałszywym kontrahencie z Kataru) nawet nie stanęli. Czy zatem nadal należy uważać ją za partię prawicową? Zgodnie z logiką – absolutnie nie!. Natomiast w Polsce, dla mediów i społeczeństwa nadal jest to partia prawicowa…
Jakie są wyznaczniki prawicowości partii politycznej?
                 
Najistotniejszy wyznacznik tego faktu, to konserwatywny światopogląd, czyli krótko mówiąc przywiązanie do tradycji i autorytetów. Wszystkie partie, poza SLD oraz Ruchem Palikota a także częścią Platformy Obywatelskiej, są jak najbardziej przywiązane do tradycji polskiej oraz autorytetów.
Kolejny wyznacznik to liberalizm gospodarczy – czyli przywiązanie do własności prywatnej, wolnego rynku, jak najmniejsze ingerowanie państwa w gospodarkę, jak najniższa biurokracja, jak najmniej regulacji i podatków. Żadnej partii w dzisiejszym parlamencie nie podziela ani nie prezentuje tych poglądów. Służą one jedynie podczas każdej kampanii wyborczej, gdy trzeba przekupić wyborców. Obiecuje się wtedy niskie podatki, zmniejszanie biurokracji. A co zrobił swoim wyborcom Pan Tusk? Na „dzień dobry” zatrudnił kilkuset nowych urzędników i stworzył nowe ministerstwo, a wszystkim obywatelom podwyższył opodatkowanie pracy i akcyzę na paliwo.
Trzecie kryterium – to możność decydowania o sobie samym. Chodzi przede wszystkim o głoszenie poglądów, które pozwalają decydować o sobie – jak np. w jaki sposób chce oszczędzać na emeryturę, czy chce jeździć w pasach bezpieczeństwa w swoim pojeździe czy nie, do jakiej szkoły pośle swoje dzieci i czego będą się uczyć. Jak słusznie się domyślamy, w tym punkcie również nie można przypisać żadnej z partii, będącej w parlamencie do bycia partią prawicową.
Kryterium kolejne to uznanie, iż państwo winno swoją energię skupiać przede wszystkim na zapewnieniu obywatelom bezpieczeństwa (utrzymywać i doszkalać oraz wyposażać wojsko oraz policję), a także odpowiadać winno za wymiar sprawiedliwości – aby był surowy i równy dla wszystkich, bez względu na status społeczny, majątek, wykonywany zawód czy kolor skóry. W tym aspekcie, znowu żadna z partii, swoimi działaniami nie daje możliwości klasyfikowania jej jako prawicowej.
Piąty aspekt to stanowczy sprzeciw wobec interwencjonizmu państwowego. Chodzi głównie o wolny rynek – jak wspomniałem wyżej – wolność gospodarczą, brak setek regulacji, ustaw, koncesji, pozwoleń, zezwoleń itd. Jak słusznie, po raz kolejny zresztą można się domyślić żadna partia nie pokazuje, że jest prawicowa.
Bardzo istotnym, z punktu widzenia prawicowości aspektem jest sprzeciw wobec zbyt wielkiej i zbyt rozdmuchanej polityki socjalnej. Partie prawicowe z reguły i z definicji winny się sprzeciwiać rozdawalnictwu, dotowaniem bezrobotnych czy wymyślaniu co raz to nowych sposobów na zasiłki. Tutaj – jak wyżej – żadna z partii nie postuluje np. wprowadzenia restrykcji przy wypłatach zasiłków dla bezrobotnych, aby nie dotować leni i nierobów – a jeżeli już to nie rozdawać im kwot, które niewiele różnią się od pensji, którą dostałby taki człowiek pracując.
Partia prawicowa winna postulować również – aby służba zdrowia – z korzyścią dla pacjentów – była prywatna. Podobnie zresztą w stosunku do edukacji. Nic nie reguluje jakości oraz cen usług tak, jak wolny rynek. Czy któraś z partii chce, aby w przyszłości Polacy mieli opiekę zdrowotną jak w Stanach Zjednoczonych czy Szwajcarii? Żadna. Toteż żadna, w tym aspekcie również nie jest partią prawicową.

To tylko kilka z definicyjnych oraz charakterystycznych cech partii prawdziwie prawicowej. Nie możemy zatem uznać, iż np. PiS to partia prawicowa, skoro na wymienionych przeze mnie zaledwie siedem cech, którą są cechami podstawowymi – spełnia tylko jedną. Jeżeli zatem PiS jak i SLD jest jednogłośna w sześciu na siedem wyznaczników, a z definicji wiemy, iż SLD to partia lewicowa (nawet z nazwy) to w takim razie wniosek z tego taki, iż partii Prawo i Sprawiedliwość, bliżej do lewicy niż prawicy. Prawo i Sprawiedliwość to co najwyżej centro-lewica a obok ideologicznej prawicy jeszcze chyba nigdy nie stali. Kwestia religijności nie ma nic wspólnego z prawicowością a ewentualnie z narodowym katolicyzmem i solidaryzmem, który stoi w opozycji do liberalizmu, który jest prawicowy.

środa, 10 kwietnia 2013

Legalny, "nowoczesny handel ludźmi"


Dla wielu abstrakcja i motyw z historycznych filmów produkcji amerykańskiej, gdzie ekranizowane powieści opowiadały o życiu ludzi, gdy niewolnictwa, kupowanie/sprzedaż niewolników – zazwyczaj afrykańskich - jako taniej siły roboczej na plantacje w USA było jeszcze powszechne
i popularne. Dla wielu jednak nadal jest to problem.
Jak jednak wiadomo, wiele dokumentów czy też umów międzynarodowych, wygenerowanych po II wojnie światowej jednoznacznie w wielu krajach świata zakazały handlu ludźmi i niewolnictwa.

Oczywiście nie mam na myśli typowego handlu ludźmi, który znany był jeszcze ze średniowiecza czy z XVIII wieku, natomiast obecnie mają miejsce wydarzenia, które można podciągnąć pod swego rodzaju „Nowoczesny handel ludźmi”. Problem ten tyczy się wielu miast w Polsce – a sądzę, że także na świecie. Chodzi mi głównie o skandaliczne działanie władz gmin – w tym także i naszej – która aby pozbyć się odpowiedzialności – sprzedaje mienie komunalne gminy – kamienice/budynki – wraz z lokatorami w ręce zazwyczaj „nowobogackich”, uwikłanych po łokcie w różne czarne interesy
i skandale – biznesmenom. Takie sytuacje mają miejsce obecnie w Siemianowicach. Jest to typowe działanie, zbliżone do obrazków przeszłości jednak w nieco odświeżonej wersji. Być może dosyć "ostre" porównanie, ale wydaje mi się, że w szerszej perspektywie adekwatne.

Siemianowice Śląskie przez wiele, wiele lat zaniedbywały swoje zasoby mieszkaniowe, kamienice, bloki  gdzie po dziś dzień mieszkają ludzie. Zaślepiona, nieczuła na realne potrzeby i problemy gminy polityka gospodarczo-finansowa, doprowadziły do ruiny wiele budynków, które zamieszkane są po dziś dzień. Warunki jakie panują w niektórych kamienicach są tragiczne, a nikt z obecnych władz nie poczuwa się do odpowiedzialności za poprawę stanu tychże. Bardzo popularne stało się
w mieście, pozbywanie problemu wraz z ludźmi. Dochodzi do licytacji kamienic, które są sprzedawane za grosze, co z jednej strony wspomaga i „łata” gigantyczną dziurę budżetową, powstałą na skutek niegospodarności i licznych nietrafionych, przepłaconych inwestycji, z drugiej zaś strony odciąża gminę od konieczności remontów i napraw kamienic. Ludzie zatem są – co miało na przykład miejsce ostatnio – „sprzedawani” w ręce przeróżnej maści biznesmenów, często bez ich (mieszkańców) wiedzy i informacji o takim stanie rzeczy. Kamienice są łakomym kąskiem dla wszystkich, którzy mają odpowiedni kapitał. Czy np. kamienica, w której jest 10 czy 20 mieszkań – zamieszkałych – za cenę 150.000zł  to nie okazja? Oczywiście! Dlatego chętnych na miejskie kamienice jest wielu. Gdy przyjrzymy się uczestnikom i zwycięzcom różnych licytacji zauważymy pojawiające się na przemian te same nazwiska. Są to osoby, które dogadały się w tej materii i na popularną „umowę na gębę” umawiają się kto bierze jaką kamienice i za ile. Pomagają sobie tworząc sztuczną konkurencję, nie dopuszczają nikogo z zewnątrz – a jeżeli ktoś taki podejrzany się zjawi podobno – jak głoszą różne źródła - oferują korzyści materialne za zrezygnowanie z kamienicy –
a także nie przeszkadzają sobie wzajemnie w budowaniu prywatnych, kamienicznych imperiów. Ludzie traktowani są podmiotowo. Często z automatu po wygraniu licytacji, nowy nabywca dźwiga czynsze do niebotycznych i złodziejskich kwot, które zmuszają ludzi do wyprowadzki, nie dokonuje żadnych remontów a czasami celowo pogarsza stan tych kamienic aby zmusić ludzi do odejścia. Niektórzy z nich – ci najbardziej cwani i czujący się ponad prawem – dopuścili się nawet do wtargnięcia do jednego z mieszkań i wymontowania okien jednej z lokatorek kamienicy przy ul. Sienkiewicza. Jest to zapewne znana historia, której finał był tragiczny. Owa kobieta zmarła
w Wigilię Bożego Narodzenia.

Osobiście sam jestem zwolennikiem prywatyzacji możliwie jak największej liczby gałęzi dziś należących do państwa/miasta. Jednak powinno się to odbywać z poszanowaniem prawa innych ludzi. Fatalnie skonstruowane prawo w naszym kraju, które pomaga jedynie oszustom i cwaniakom a krzywdzi w wielu przypadkach ludzi uczciwych, lekceważenie i nieczułość władz miasta oraz całkowita awersja do społeczeństwa, a wręcz – co widać co raz bardziej – traktowanie ludzi i miasta jak maszynkę do robienia pieniędzy i budowania prywatnych imperiów poszczególnych person prowadzi do tragedii wielu ludzi. Nie tak to wszystko powinno wyglądać. Smutne jest to, że bogactwo wypracowane na przestrzeni ostatnich 100 lat między innymi w Siemianowicach Śląskich, dzięki prężnie działającym kopalniom i hucie na przestrzeni ostatnich 20 lat został w tak perfidny sposób zniszczone, rozkradzione, sprzedane, zburzone czy mówiąc ostrzej – przepieprzone. Wystarczy spojrzeć na Hutę „Jedność”, która przetrwała dwie wojny światowe, Hitlera, Stalina, Lenina i całą komunistyczną swołocz z PZPR a upadła przez chciwców warszawskich po "transformacji"...

niedziela, 7 kwietnia 2013

Komunizm wiecznie żywy!


źródło:http://gonbolszewika.pl/


Komunizm upadł już prawie 23 lata temu, ale nadal pozostawił po sobie wiele reliktów funkcjonujących po dziś dzień w przestrzeni publicznej.  Wydaje mi się, że od samego początku należało dać jednoznaczny i stanowczy sygnał, że Polacy NIENAWIDZILI tamtego systemu tak samo jak przedstawicieli tamtego ustroju - zarówno tych bezpośrednio działających na ziemiach Polski jak i tych, którzy siedzieli w Moskwie. Pisząc o reliktach mam na myśli – nie tylko starych działaczy partyjnych, agentów moskiewskich, bezpieczniaków, tajnych współpracowników, milicjantów, urzędników wysokiego szczebla, prokuratorów czy sędziów, którzy „często gęsto” po dziś dzień pełnią służbę publiczną. Dajmy na ten przykład Ministra Cyfryzacji w rządzie Donalda Tuska, który w PRL funkcjonował jako TW „ZNAK”, a przynajmniej sugerują i wskazują na to dokumenty udostępnione przez Instytut Pamięci Narodowej. Warto także wspomnieć Leszka Millera, który przecież był w „mrocznych czasach” w Komitecie Centralnym – w jednym rzędzie z gen. Jaruzelskim i gen.Kiszczakiem, którzy to przecież mają „krew na rękach”. Aleksander Kwaśniewski, który był szkolony w najlepszych, moskiewskich ośrodkach dla agentów a w „Wolnej Polsce” naród wybrał go na Prezydenta RP.
Wielu „starych” funkcjonariuszy policji, którzy kariery zaczynali w latach ’80 po dziś dzień pracuje w policji. To samo sędziowie, prokuratorzy i wielu działaczy samorządowych. Można byłoby mnożyć przykładów, ale akurat z tym problemem – brakiem jednoznacznego wyeliminowania z życia publicznego wszystkich, którzy służyli radzieckiemu okupantowi – nic już nie da się zrobić. Była szansa od razu na początku lat ’90 dokonać pełnej, sprawiedliwej lustracji. Agentura jednak skutecznie powstrzymała proces zainicjowany przez ministrów i posłów z obozu politycznego ówczesnego premiera Jana Olszewskiego.

Jest jednak coś, co nadal przypomina tamte czasy a nikomu nie spieszno aby nawet tym problemem zająć się do porządku. Mowa o nazwach ulic, których patronami się ikony komunizmu, zbrodniarze, zdrajcy i szpicle. Wiele miast ma z tym problem – po dziś dzień – na skutek wieloletniego przyzwyczajenia takie ulice jak Świerczewskiego czy Berlinga istnieją do dziś… Dlaczego?
Bardzo mnie martwi i dziwi fakt, że żaden obóz polityczny, który rządził w naszym mieście nie robił, zdecydowanych kroków aby choć w tym aspekcie – dając jednoznaczny sygnał – „pogonił z pomnika bolszewika”, jak głosi hasło akcji stowarzyszenia KoLiber.
Czy gdyby była ulica Himmlera – również nikt nie robiłby nic, aby zmienić jej nazwę? Czy gdyby była ulica Rudolf Hessa– również nie byłoby woli aby nadać innego patrona?
Czym różni się zatem Karol Świerczewski – morderca komunistyczny, kat i oprawca AK-owców - od morderców nazistowskich? Najbardziej żałosne i śmieszne w tym wszystkim nie jest to, że te ulice nadal noszą nazwy takich ludzi jak Świerczewski - ale to, że samorządy (każdy kolejny) zawsze w takich kwestia tłumaczy się wysokimi kosztami, jaki proces zmiany patrona pochłonie a przecież pieniądze w takiej istotnej sprawie nie powinny mieć ŻADNEGO znaczenia! … Słabo wyedukowane społeczeństwo może nie wie kim był Świerczewski, ale nie wydaje mi się, żeby ludzie patrzyli na koszta wymiany dokumentu czy pieczątki, gdyby patronem ulicy był Stalin albo Hans Frank... choć w dzisiejszych czasach gdy społeczeństwo jest co raz słabiej edukowane i zajmowane innymi problemami np. jak przetrwać miesiąc i wyżywić rodzinę - różnie może być.

Przeglądając listę ulic w Siemianowicach Śląskich, można zadać sobie pytanie patrząc na niektóre z nich – Czy komunizm rzeczywiście skończył się w 1989 roku?
Świerczewski – komunistyczny działacz, kat i morderca wielu Polaków – patron GŁÓWNEJ ulicy. Henryk Rutkowski – komunistyczny zbrodniarz. Hanka Sawicka – działaczka komunistyczna dążąca do tego, aby Polska była republiką ZSRR a nie wolnym, niepodległym krajem. 
Są również takie ulice jak 27 stycznia czy 1 maja – daty, które przecież nawiązują do wydarzeń, które raczej symbolizowały wydarzenia istotne dla Komunistów… I wiele innych, których patron budzi kontrowersję.
Niedawno doszedł jeszcze ten odsłaniający się napis, który widać z okien siemianowickiego Ratusza – PZPR… Do dziś nikomu nie spieszno go czym prędzej zdrapać aby nigdy więcej nie groziło jego odsłonięcie. Nikogo to nie razi? A gdyby pisało tam NSDAP?
Być może niektórym nie było po drodze rozstawać się z PRL i żałują, że kraj przeszedł transformację toteż dla nich takie ulice albo napis przypominają stare, dobre czasy? (w co szczerze wątpię, ale dotychczasowe działania - a raczej ich brak nasuwa takie przypuszczenia).

Ktoś mądry powiedział kiedyś - Naród, który nie zna swojej historii, skazany jest na jej powtórzenie.  Nawet taki gest jak zmiany nazwy ulic, które przecież jednoznacznie nawiązują i kojarzą się z tamtymi, okropnymi czasami - jest niezbędny. Żałowanie na takie coś pieniędzy jest przejawem albo totalnej niewiedzy historycznej albo ukrytymi sympatiami politycznymi.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Osiedle "Robotnicze" - miejsce, które utraciło swoją "duszę"


Tak obecnie wygląda pasaż handlowy. Niegdyś
pełny ludzi - dziś świeci pustkami.
Osiedle Robotnicze – jedno z kilku osiedli usytuowanych w dzielnicy Michałkowice, na którym się wychowałem i mieszkam do dziś. Jeszcze kilka lat temu, tętniące życiem, od świtu do późnego wieczora pełne ludzi – dziś z miesiąca na miesiąc co raz bardziej opustoszałe. Gdy sięgnę pamięcią wstecz i przypomnę sobie lata swojego dzieciństwa a także odtworzę obrazy z tamtych (młodzieńczych) lat - widzę dokładnie wszystko – jakby działo się to właśnie teraz. Pamiętam jak dziś – pochłoniętych w codziennych zakupach mieszkańców osiedla, którzy odwiedzali kolejno wszystkie sklepy znajdujące się swego czasu na głównym „pasażu” przy ulicy Fojkisa. Dzisiaj, z tych wszystkich licznych sklepów, ostało się zaledwie parę.

Pamiętam biegające, krzyczące i bawiące się od bladego świtu w wakacyjne dni – dzieci – których już na tych samych osiedlowych placach/trzepakach, na którym rozgrywały się nasze zabawy – niema lub jeśli są - jest ich co raz mniej. Widzę w pamięci także pełne od samego rana boiska, gdzie co godzinę rozgrywał się nowy mecz piłkarski. Charakterystyczne także, dla późniejszego popołudnia były widoki starszych mieszkańców osiedla, którzy siedząc na przyblokowych ławkach rozmawiali o wszystkim i o niczym do późnego wieczora.
Jeden ze sklepów będący niegdyś symbolem. Popularna
"Jarzynówka", która jako jedyna posiadała biały słonecznik :)
Patrząc na te wszystkie miejsca chociażby w minione wakacje - widać puste place, puste boiska, pozamykane sklepy, puste ławki. Widzę wyraźnie jak zmieniło się to osiedle – to miasto – a nawet przez pryzmat osiedla idzie dostrzec jak zmienił się ten kraj. Spoglądając na sklepy znajdujące się przy ulicy Fojkisa a raczej w szyby opuszczonych już pomieszczeń, w których niegdyś znajdowały się przeróżne punkty, widzę, że na przestrzeni ostatnich lat co raz trudniej prowadzić handel, co raz trudniej przedsiębiorcom żyć w tym kraju. Pokazuje to także jak bardzo zdominowały małych i średnich przedsiębiorców dyskonty spożywcze, które pojawiają się w naszym mieście w co raz większej ilości. Wpływ na ten obraz, który dzisiaj mam przed oczami ma także sytuacja ekonomiczna mieszkańców. Co raz trudniej o pracę, co raz trudniej o godziwą wypłatę a życie staje się co raz droższe. Jeśli konsument nie ma pieniędzy – przedsiębiorca nie ma klientów co prowadzi go do bankructwa.

Co ma natomiast wpływ na zatracającą się i co raz mniej widoczną młodzieży i dzieci? Niestety, warunki gospodarczo-finansowe w kraju nie pozwalają tym wszystkim, którzy dzisiaj winni odpowiadać za prokreację – pokolenie urodzone w końcówce lat ’80 oraz na początku lat ’90 – na to, ażeby stać ich było na utrzymanie siebie, rodziny oraz w miarę godne życie. Wybierają zatem życie na emigracji gdzie mogą zasmakować prawdziwego życia i finansowego spokoju decydując się tam na potomstwo lub wybierają związek bez dzieci (przynajmniej do ok. 30 roku życia). Mimo, iż niema na osiedlu opuszczonych bloków, wydaje się jakby ludzi było co raz mniej. Jakby część lokalnej społeczności została przeniesiona w inny wymiar.
Obawiam się jednak, że osiedle straciło tę swoją magiczną „duszę”, która jeszcze 10 - 15 lat temu była wyczuwalna. Niezależnie jednak od tego, w jak szybkim tempie będą upiększane znajdujące się na osiedlu bloki – nie przywróci to jednak tego blasku, który był tu kiedyś – mimo obdrapanych murów.

Nie pomogą niestety piękne elewacje osiedlowych bloków, skalniaki, kwiaty sadzone wiosną na międzyblokowych trawnikach. To co było kiedyś niestety już tak szybko - o ile w ogóle - nie powróci. Społeczeństwo zmienia się i widać wyraźnie, że zanikają pewne wartości - kiedyś powszechne - dziś deficytowe.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Czy należy prywatyzować szpital miejski w Siemianowicach Śląskich?


Od przeszło tygodnia słychać głosy, jakoby siemianowicki szpital miejski miał zostać sprywatyzowany. Można powiedzieć, iż jest to w końcu jedna z pierwszych decyzji, którą w pełni popieram, ponieważ nie ma nic lepszego dla instytucji – szczególnie tak istotnej jak dbającej
o zdrowie obywateli – jak odebranie jej ze szponów sektora państwowego i oddanie go w ręce prywatne. Praktycznie od zawsze wiadomo – obserwując rynek i gospodarkę – że to co prywatne funkcjonuje dużo lepiej niż to co państwowe.
Aż chciałoby się powiedzieć – szkoda, że władza centralna (rząd) nie zadecyduje (wzorem naszych lokalnych włodarzy) o całkowitej prywatyzacji służby zdrowia i rozbiciu tej przeżerającej pieniądze obywateli, nieudolnej i ułomnej instytucji jaką jest Narodowy Fundusz Zdrowia. Mawia się w pewnych kręgach politycznych - szczególnie na lewicy i ogólnie wśród całej obecnej klasy politycznej, iż prywatyzacja służby zdrowia doprowadzi do sytuacji, w której ludzie umierać będą na ulicach (szczególnie ci biedni) jest to mit i bajka propagowana przez ludzi, którym zależy aby taki moloch i monopol finansowany przez nas wszystkich utrzymywać, bo na tym zbijają swój kapitał prywatny i budują majątek. Bo przy np. milionowych przetargach - a nawet miliardowych - jak ktoś podprowadzi przy okazji kilkaset tysięcy czy kilka milionów więcej do prywatnej kieszeni - nikt się nawet nie zorientuje.

Czekanie w kolejkach do specjalisty nawet pół roku (ja na wizytę u neurologa czekam już od lutego 2013 roku – termin mam na sierpień 2013), czekanie po kilka lat na zabieg/operację (miałem przyjemność niedawno rozmawiać z człowiekiem, który na endoprotezę biodra czeka od października 2011 roku – termin ma na początek maja 2013), przepełnione szpitale i co raz więcej przykładów podawanych przede wszystkim w mediach, że ktoś ZNOWU zmarł z powodu nie przyjęcia na oddział, że ktoś ZNOWU zmarł bo lekarz uznał, że nie trzeba hospitalizować podając jedynie witaminy/tabletki przeciwbólowe, że ktoś ZNOWU zmarł, bo nie było dostępnej karetki, albo karetka nie została wysłana w ogóle, ponieważ dyspozytor robiąc wstępne rozeznanie uznał, że jest ona nie potrzebna, że ktoś ZNOWU zmarł, ponieważ – ABSURD – trzeba było czekać na karetkę, która oddalona była od szpitala 70km tylko po to, aby przewieźć pacjenta z jednego oddziału na drugi (niecałe 200 metrów), albo że lekarz ODMAWIA operacji/zabiegu tylko dlatego, że pacjent jest już
w podeszłym wieku i boi się o to, iż gdy coś pójdzie nie po myśli - zostaną zepsute statystyki szpitala co zmniejszy dotację NFZ… Czy to jest normalne? NIE!

Czy przepełnione każdego dnia przychodnie, gdzie od wczesnych godzin rannych ustawiają się
w kolejkach emeryci/renciści/ludzie pracujący – czekający na wizyty u lekarzy – to spełnienie oczekiwań tych wszystkich potrzebujących akurat wizyty, którzy przez całe życie w podatkach odkładali na leczenie?
Jak to jest, że trzeba czekać miesiącami w kolejce do specjalisty, jakby każdego dnia czekało na tę samą wizytę do tego samego lekarza ponad 100 różnych osób?
Jaki jest sens płacić składki na służbę zdrowia skoro co raz więcej ludzi decyduje się już na prywatne konsultacje, prywatne wizyty i często prywatnie załatwia z lekarzem ewentualny termin zabiegu/operacji a także, co widać – co raz więcej budowanych lub przekształcanych w prywatne jest klinik, z których korzysta co raz więcej chorych?.
Ilu z Was zna ludzi, którzy praktycznie nie chorują w ogóle – lub jeśli już chorują to w sposób nie wymagający specjalistycznych konsultacji i leczenia – odkładając przy tym po 300zł miesięcznie na Fundusz Zdrowia, natomiast gdy przyjdzie co do czego, zmuszeni są zderzyć się z tą smutną rzeczywistością i czekać… czekać… czekać. Chyba, że załatwią wszystko prywatnie.
Jak to jest, że w zaciszach gabinetów ministra prowadzone są rozmowy komu udzieli się pomocy, bądź komu odmówi się zgody na wykup/podawanie specjalistycznych leków na raka?
Dlaczego zewsząd trąbi się jakoby służba zdrowia miała kryzys, nie było pieniędzy na opłacenie lekarzy, pielęgniarek, szpitale popadały w co raz większe zadłużenia, likwidowało się oddziały w szpitalach ze względów ekonomicznych – jednocześnie co rusz słysząc o podwyżkach dla urzędników ZUS/NFZ, oddaniu do użytku nowej siedziby-pałacu, w którym zostanie stworzony oddział ZUS/NFZ, że ZUS/NFZ zakupił ponad 200 000 litrów paliwa do swoich służbowych limuzyn, że szefowie ZUS/NFZ organizują wyjazd integracyjny dla pracowników wyższego szczebla gdzieś na Karaibach… 

Można mieć wiele zastrzeżeń co do tego, jak tak naprawdę wyglądać będzie służba zdrowia, jakość usług medycznych, ceny usług medycznych po prywatyzacji, natomiast uważam, że nie można się obawiać samego faktu prywatyzacji szpitala. To nie prywatyzacja a monopol państwowy  w postaci NFZ jest twórcą całego bagna i bałaganu, bo to oni rozdają pieniądze. To właśnie dlatego szpitale są przepełnione, ponieważ nikomu – żadnemu ordynatorowi/właścicielowi/dyrektorowi zarządzającemu szpitala nie opłaca się przyjmować ludzi np. na dwudniowe badania wymagające leżenia w szpitalu. Takich ludzi – aby NFZ zwrócił szpitalowi koszta hospitalizacji – kładzie się na minimum tydzień przez co ludzie rzeczywiście potrzebujący łóżka i leczenia szpitalnego – są wożeni z placówki do placówki – ewentualnie kładzie się ich na leżance gdzieś w korytarzu, albo w przepełnionej sali chorych. To właśnie dlatego czekamy po kilka miesięcy na wizytę lub kilka lat na zabieg, bo pieniądze na rok 2013 kończą się szpitalom już w marcu/kwietniu (rok trwa przecież 12 miesięcy a nie 4) i ludzie automatycznie zapisywani są na rok kolejny. Ta sytuacja generuje też fakt zadłużania się szpitali na wiele milionów, bo złodziejski NFZ wnikliwie analizuje i nie za wszystko szpilom oddaje - przez co szpitale na pozostałą część roku muszą skądś mieć pieniądze - więc zaciągają kredyty.

Patrząc na to, jak w tym kraju funkcjonuje prywatny sektor weterynaryjny – uważam, że w wielu aspektach lepiej traktowane są w Polsce zwierzęta. Dzięki Bogu jeszcze nikt nie wpadł na kretyński pomysł zrównaniu jakości usług medycznych dla zwierząt z jakością usług medycznych dla ludzi
i nie stworzył - w imię solidarności zwierzęcej - Śląskiej Kasy Chorych Psów, Narodowego Funduszu Leczenia Kotów czy Krów, na którą składaliby się wszyscy właściciele zwierząt w Polsce. Nie wyobrażam sobie stać w kolejce ze swoim pupilem od rana na konsultację a potem czekać parę miesięcy na badanie np. USG, które obecnie wykonywane jest na miejscu i wszystko wiadomo po kilkunastu minutach a nie płacimy także prawie 1000 zł jak rzekomo straszą nas przeciwnicy prywatyzacji służby zdrowia. Według nich prosta konsultacja z lekarzem albo nawet zwykła morfologia będzie nas kosztować grube setki złotych co jest oczywiście wierutną bzdurą wyssaną z socjalistycznego palca.

Jeżeli siemianowicki szpital również zostałby sprywatyzowany po to, aby poprawić jakość usług, aby przekazany został w ręce ludzi, którzy nie dopuszczą do dalszego zadłużania się szpitala, aby funkcjonował on na tyle poprawienie, aby jakość usług była dużo lepsza niż w innych szpitalach miast ościennych co pomogłoby im zyskać także wielu pacjentów z innych rejonów - mimo nadal istniejącego NFZ (a przykłady pokazują, iż da się stworzyć porządną prywatną klinikę/przychodnię/szpital - jakie znajdują się w Chorzowie, Katowicach czy nawet w Siemianowicach). Gdyby został oddany w ręce ludzi, którzy nie dopuszczą do ewentualnej sytuacji, w której ktoś nie zostanie przyjęty, czy spędzi 8 godzin w poczekalni albo nie zostanie do niego wysłana karetka. Jeżeli trafi w ręce ludzi, którzy będą zwiększać zakres możliwości leczenia i świadczonych usług, unowocześniać będą zarówno sprzęt i dostosowywać szpital do wymagań i standardów europejskich – naprawdę nie ma się czego obawiać.

Gorzej jednak – jak donoszą plotki – iż prywatyzacja szpitala w Siemianowicach ma być dokonana tylko, po to aby szpital zlikwidować. Jeżeli tak jest rzeczywiście – a na razie wszystko wskazuje na to, iż Władza coś szykuje, bo wszelkie rozmowy odbywają się w tajemnicy przed mieszkańcami – za zamkniętymi drzwiami gabinetów – trzeba być czujnym i trzymać rękę na pulsie.

PRYWATYZACJA W CELU POPRAWY DZIAŁANIA SZPITALA. PODWYŻSZENIA I POLEPSZENIA JAKOŚCI USŁUG – JAK NAJBARDZIEJ TAK!

JEŚLI NATOMIAST CHODZI TYLKO O TO, ABY TO WSZYSTKO SPRZEDAĆ I POZBYĆ SIĘ PROBLEMU I ABY ŁATAĆ DZIURĘ BUDŻETOWĄ POWSTAŁĄ NA SKUTEK MARNEGO ZARZĄDZANIA - UWAŻAJMY, BO CI LUDZIE ZROBIĄ WSZYSTKO - NAWET TEN SZPITAL ZLIKWIDUJĄ - BYLE "HAJS SIĘ ZGADZAŁ" I MOŻNA BYŁO DALEJ LUDZI MAMIĆ SUKCESAMI I ZBĘDNYMI, PRZEPŁACONYMI INWESTYCJAMI.



czwartek, 28 marca 2013

Deloitte - Mieć czy nie mieć VAT?

Krótki wpis, po dosyć długiej przerwie na temat ostatniej głośnej Uchwały w Radzie Miasta w sprawie odzyskania podatku VAT.

Oczywiście mieć - ALE:

Firma Deloitte nie stosuje żadnej magii, żadnych iluzjonistycznych numerów, tylko wykorzystuje te same narzędzia prawno-administracyjne, które może wykorzystać komórka finansowa miasta. Jedyną rzeczą, którą wykorzystuje to LENISTWO urzędników a ilość gmin korzystających z ich usług pokazuje jedynie jak bardzo lenistwo urzędnicze rośnie co pomaga zbijać prywaciarzom niezły kapitał.

Usilne lobbowanie tej Uchwały przez Skarbnika, który pod koniec sesji wyglądał na załamanego i to dosyć poważnie stawia pytanie. Czy jest na tyle kompetentnym księgowym (on i jego komórka) aby dalej piastować takie stanowisko, skoro do odzyskania VAT'u musi ściągać zewnętrzną firmę i to za ponad milion złotych? Za co wziął premię i pobiera takie duże pensje?

Podawanie przykładów innych gmin, które korzystają z usług takiej firmy i nie potrafią same zatroszczyć się o pieniądze swojej gminy nie powinno mieć miejsca. Nie powinniśmy się dać wrzuć w wór "niekompetentnych" albo próbujących przerzucić to co winno być obowiązkiem lokalnej komórki na firmy z zewnątrz. Zasłanianie się miastami, które korzystają z Deloitte powinno być automatycznie zasypywane przykładami gmin, które tego nie robią.

Jeśli pan skarbnik z prezydentem na czele chcą przeforsować ową Uchwałę, powinien się w niej znaleźć zapis, który po ewentualnym zatwierdzeniu przez Radę Miasta doprowadzi do automatycznej dymisji skarbnika z funkcji, którą piastuje.


Trzeba też zwrócić przy okazji uwagę na pewien manewr, który zawsze stosuje prezydent podczas kreowania swoich projektów Uchwał. Do kontrowersyjnej Uchwały, której prawdopodobieństwo nieuchwalenia jest dosyć duże, zawsze dorzuca punkty, które dotyczą np. dzieci, szkół, miejskich instytucji typu MOPS czy PUP itp.
Konstruowanie takiej Uchwały ma na celu przede wszystkim wzięcie na litość Radnych, ponieważ głosując przeciwko danej - często bardzo kontrowersyjnej Uchwale - odbierają również środki tym instytucjom (biednym, bezrobotnym, przedszkolakom, rodzicom itp.). Wybitna perfidia nie zna granic, jeśli człowiek jest zdecydowany coś osiągnąć.

Reasumując:

DO ROBOTY PANIE SKARBNIKU, KTÓRYŚ TO POBRAŁ OSTATNIO PREMIĘ W WYSOKOŚCI 14.000ZŁ! VAT SAM SIĘ NIE ODZYSKA, DOSYĆ LENISTWA PORA WZIĄĆ SIĘ ZA ROBOTĘ! NIE MOŻNA MÓWIĆ, IŻ ROBI SIĘ OSZCZĘDNOŚCI DLA DOBRA FINANSÓW GMINY, JEDNOCZEŚNIE ZATRUDNIAĆ DO WYKONANIA SWOJEJ ROBOTY LUDZI ZA PONAD MILION ZŁOTYCH...

środa, 13 lutego 2013

Problem z siemianowickimi przystankami...

   Dzisiaj na łamach portalu naszemiasto.pl ukazał się artykuł, który zarysowuje problem z siemianowickimi przystankami, które notorycznie są dewastowane. Napisano, iż na 127 siemianowickich przystanków 76 jest z zadaszeniem - o których dewastację chodzi - a aż 63 z nich są własnością gminy - czyli własnością państwową.

   Nie jest tajemnicą, że to co państwowe - zawsze jest gorsze niż prywatne. Wszyscy zastanawiają się co z robić, żeby nie wyrzucać pieniędzy w błoto na ciągłe naprawy, które i tak nic nie dają, ponieważ po średnio dwóch tygodniach od naprawy, przystanki znowu mają powybijane szyby, pomazane ściany sprejami itd.

   Czy w przypadku przystanków, nie można byłoby oddać ich w ręce prywatnych właścicieli, którzy otrzymywaliby pieniądze za usługę, świadczoną w ramach działalności gospodarczej od przewoźnika - czyli KZK GOP? Im przecież najbardziej zależałoby, aby przystanki nie były notorycznie dewastowane, ponieważ za to otrzymywaliby pieniądze.

   Poza tym, zastanawiam się - dlaczego miasto ma odpowiadać za utrzymywanie przystanków? Przecież i tak płaci wysoką "składkę członkowską" na rzecz KZK GOP...