"Władza imponuje tylko małym ludziom, którzy jej pragną by nadrobić swą małość. Człowiek naprawdę wielki, nawet gdy włada, jest sługą " kard. Stefan Wyszyński

czwartek, 25 kwietnia 2013

Jedna z przyczyn bezrobocia - Mit "dobrodziejstwa" płacy minimalnej.


źródło obrazka: http://gazetaolsztynska.pl/


Kwestia, którą chciałbym poruszyć jest ogólnopolskim problemem i nie odnosi się TYLKO do naszego miasta.
Wielu z Was jak i wielu polityków reprezentujących różne środowiska polityczne – za wyjątkiem tych, którzy są za gospodarką wolnorynkową – twierdzi, jakoby stałe podwyższanie płacy minimalnej było korzystne dla pracownika. Zaiste – na krótką metę – cel wydaje się być szczytny. Przecież każdy pracownik bardziej wolałby zarabiać 12 złotych na godzinę, niż 9zł.

Jednak, zapomina się w tym wszystkim o bardzo istotnych, współwystępujących zjawiskach, które zaprzeczają idei istnienia płacy minimalnej. Każdorazowe podwyższenie płacy minimalnej, np. z 8zł do 10zł, czy z 9zł do 12 zł, nie oznacza, że pracodawca będzie zmuszony płacić pracownikowi właśnie tyle. Każda ustawa, podwyższająca płacę minimalną nakazuje pracodawcy płacić taką kwotę tylko tym pracowników, których nie zwolni. A tych, których z racji podwyższenia kosztów pracy zwolni – nie zostaną objęci jakąkolwiek stawką, bo najzwyczajniej w świecie zostaną zwolnieni.
Przeanalizujmy to na pewnym, bardzo prostym przykładzie. Załóżmy, że p. Zenek prowadzi punkt gastronomiczny. Oczywistym powodem, dla którego p. Zenek zatrudnia jakiegoś pracownika do obsługi owego punktu jest jakaś wartość, którą pracownik z racji bycia pracownikiem generuje. Załóżmy także, że p. Zenek – nie wliczając wynagrodzenia dla pracownika – zarabia 50 groszy na każdym sprzedanym hot-dogu.
Poznajmy zatem pracownika – Grzegorza. Pan Grzegorz, potrafi w ciągu godziny zrobić 30 hot-dogów. Pomijając wypłatę Grzegorza – potrafi on wygenerować hot-dogi o wartości 15 zł w ciągu godziny. Zakładając, że p. Zenek, płaci Grzegorzowi stawkę 8 zł na godzinę, to właściciel zyskuje 7zł od każdej godziny pracy Grzegorza. (15zł wygenerowanej wartości hot-dogów na godzinę – 8zł stawkę godzinową dla Grzegorza = 7zł zysku).
Załóżmy także, że oprócz Grzegorza, p. Zenek zatrudnia jeszcze dwóch innych pracowników. Marcina i Szymona. Jest to całkiem normalne, przecież Grzegorz nie może pracować 12 godzin na dobę, musi być jakiś system zmianowy.
Jak w każdej pracy bywa, pracownicy zazwyczaj różnią się umiejętnościami, stopniem zaawansowania, szybkością nauki czy samym „drygiem” do pracy. Marcin jest już doświadczonym pracownikiem i potrafi w końcu godziny przygotować 50 hot-dogów, za to Szymon, niedawno został zatrudniony i idzie mu nieco wolniej. W ciągu godziny robi 18 hot-dogów, ale ciągle się uczy.
Wracając do założeń, iż każdy hot-dog to dla p. Zenka 50 groszy zysków – Grzegorz generuje wartość 15zł, Marcin – z racji bycia doświadczonym pracownikiem – generuje wartość 25zł, a Szymon – generuje wartość w wysokości zaledwie 9 zł.
Załóżmy teraz, iż z racji takiego samego stanowiska i zakresu obowiązków, p. Zenek płaci wszystkim trzem pracownikom, taką samą stawkę godzinową, w wysokości 8zł na godzinę.
Po wypłaceniu pracownikom należnych pensji, p. Zenek zyskuje 7zł na pracy Grzegorza (15zł-8zł=7zł), 17zł dzięki pracy Marcina (25zł-8zł=17zł), oraz zaledwie 1zł na pracy Szymona (9zł-8zł=1zł). Łącznie zatem, po wypłaceniu należności pracownikom, p. Zenek ma 26zł zysku.
Załóżmy teraz, że rząd zdecyduje się podnieść płacę minimalną z 8zł na godzinę, do 10zł na godzinę. Co staje się zatem z wypracowanym zyskiem trzech pracowników?
Wartość pracy Grzegorza to 15zł – po odliczeniu kosztów jego pracy (10zł – nowa płaca minimalna), p. Zenek zyskuje 5zł. Praca Marcina generuje zysk 25zł, więc przy odliczeniu kosztów pracy Marcina (10zł – nowa płaca minimalna), p. Zenek zyskuje 15zł. Szymon natomiast przynosi zysków w wysokości 9zł, więc przy odliczeniu jego kosztów pracy (10zł-nowa płaca minimalna), pracodawca traci 1zł.
W takiej sytuacji, Szymon nie generuje już żadnych zysków a wręcz generuje STRATY.  Gdyby zatem p. Zenek zwolnił Szymona, nie musiałby dopłacać do jego pracy. Wszak ideą biznesu jest osiąganie ZYSKÓW a nie STRAT. W przeciwnym razie prowadzenie jakiejkolwiek firmy mija się z celem.
Po podwyższeniu płacy minimalnej, najwięcej zyskali Grzegorz i Marcin, ponieważ ich dobra praca nie dość, że nadal generuje zyski, to dzięki decyzji rządu, zyskali 2zł na godzinę (dzięki nowej płacy minimalnej).
Najgorzej wyszedł na tym Szymon. Stracił pracę i 8 zł na godzinę, które miał przed zmianą płacy minimalnej – mimo swojego początkującego poziomu doświadczenia. Jest to zatem pierwsza konkluzja, do której doprowadza sens płacy minimalnej. Wcale nie pomaga pracownikowi na koszt pracodawcy. Wspiera jedynie bardziej produktywnych pracowników jednocześnie dyskryminuje tych mniej zaradnych, zaczynających karierę, uczących się, zdobywających doświadczenie itd.
Co jeszcze mogłoby się wydarzyć? Marcin, z racji bycia najlepszym i najbardziej produktywnym pracownikiem w zakładzie, być może dostałby jeszcze podwyżkę, dostał awans lub jakąś inną nagrodę za swoją postawę, albo jeżeli obecny pracodawca, p. Zenek nie doceniłby jego umiejętności, wykorzystałby to konkurencyjny punkt p. Darka, który zaoferowałby mu lepsze warunki finansowe – wszak dobry pracownik jest rozchwytywany.
Tak czy inaczej – dobry, produktywny pracownik zarabiałby jeszcze więcej, niż wynosi płaca minimalna. To jest właśnie druga konkluzja. Wielu pracowników, korzystających z podwyższenia płacy minimalnej, i tak zarabiałaby więcej, nawet gdyby owa płaca minimalna nie istniała w ogóle. Tak to właśnie działa – i są to fakty, o których się nie mówi!:
Podwyższanie płacy minimalnej prawie w ogóle nie wpływa na bezrobocie, wśród absolwentów uczelni. Wzrost tejże płacy wręcz ZWIĘKSZA owo bezrobocie wśród pracowników, którzy np. skończyli tylko szkołę średnią. A wśród tych najmniej wykwalifikowanych – bezrobocie się zwiększa na ogromną skalę.


Płaca minimalna może i ma w założeniu dobre chęci, jednak szkodzi tym pracownikom, którzy naprawdę potrzebują pomocy.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Czy w Polsce mamy partie prawicowe? - Mit prawicowego PiSu


Oglądając w telewizji bądź w Internecie, debaty polityków, wiadomości albo różne inne programy publicystyczne, gdzie wypowiadają się różnorakie autorytety przeróżnych dziedzin, których tematyka zazwyczaj opiera się na kwestiach politycznych padają słowa, które przyporządkowują partie do grona prawicowych lub lewicowych. Powszechnie – dzisiaj – utarło się, iż do lewicy zaliczają się przede wszystkim takie partie –wymienię te najistotniejsze - jak Sojusz Lewicy Demokratycznej czy Ruch Palikota, natomiast te prawicowe to – Prawo i Sprawiedliwość + jej odłamy (PJN, SP) a także, choć trochę mniej – Platforma Obywatelska. Jest co prawda jeszcze Polskie Stronnictwo Ludowe – ale ich bardzo rzadko poddają klasyfikacji ze względu na stronę ideową. Poza tym PSL to nie partia a zwykły związek zawodowy rolników.

Podstawą, na jakiej klasyfikuje się te wszystkie partie jest to, jak one same siebie przyporządkowują. Jest to kuriozum, ponieważ partie polityczne należy klasyfikować nie poprzez kryterium tego, jak one same na siebie mówią, ani też przez pryzmat programu wyborczego, który obecnie w polityce ma małe znaczenie, ponieważ istotniejszy jest tzw. PR a nie jest żadną tajemnicą, że ludzie nie głosują na partie polityczne ponieważ mają dobry program, ale dlatego, że dani przedstawiciele ładnie i mądrze prezentują się w mediach, lub nie głosują ZA kimś a PRZECIWKO komuś.
Partie powinno klasyfikować przez pryzmat tego co robią, jak działają, jakie podejmują inicjatywy.
Daleko szukać przykładów. 6 lat temu, w wyborach parlamentarnych, partia polityczna o nazwie Platforma Obywatelska szła z hasłami liberalnymi. Wszyscy w Polsce cieszyli się, iż jest w końcu duża partia, która głosi obniżki podatków, zmniejszenie biurokracji czy na przykład doprowadzi do prawdziwej i uczciwej prywatyzacji spółek państwowych. Liberalizm jak wiadomo, uznawany jest za pogląd prawicowy, toteż zgodnie z ich hasłami i liberalnym gospodarczo programem politycznym, z którym szli do wyborów – klasyfikowano ich jako prawicową partię. Co się okazało? Podatki nie są niższe, a wyższe (chociażby podatki ukryte w opodatkowaniu pracy jak składki ZUS, które rosną co kwartał, VAT czy akcyza na paliwo), biurokracja nie jest mniejsza a większa (liczba pracowników administracji państwowej od 2007 wzrosła o kilkaset tysięcy!) natomiast koło uczciwości a przede wszystkim tej w stosunku do prywatyzacji (jak oszustwo i nieudolność z prywatyzacją stoczni szczecińskiej i fałszywym kontrahencie z Kataru) nawet nie stanęli. Czy zatem nadal należy uważać ją za partię prawicową? Zgodnie z logiką – absolutnie nie!. Natomiast w Polsce, dla mediów i społeczeństwa nadal jest to partia prawicowa…
Jakie są wyznaczniki prawicowości partii politycznej?
                 
Najistotniejszy wyznacznik tego faktu, to konserwatywny światopogląd, czyli krótko mówiąc przywiązanie do tradycji i autorytetów. Wszystkie partie, poza SLD oraz Ruchem Palikota a także częścią Platformy Obywatelskiej, są jak najbardziej przywiązane do tradycji polskiej oraz autorytetów.
Kolejny wyznacznik to liberalizm gospodarczy – czyli przywiązanie do własności prywatnej, wolnego rynku, jak najmniejsze ingerowanie państwa w gospodarkę, jak najniższa biurokracja, jak najmniej regulacji i podatków. Żadnej partii w dzisiejszym parlamencie nie podziela ani nie prezentuje tych poglądów. Służą one jedynie podczas każdej kampanii wyborczej, gdy trzeba przekupić wyborców. Obiecuje się wtedy niskie podatki, zmniejszanie biurokracji. A co zrobił swoim wyborcom Pan Tusk? Na „dzień dobry” zatrudnił kilkuset nowych urzędników i stworzył nowe ministerstwo, a wszystkim obywatelom podwyższył opodatkowanie pracy i akcyzę na paliwo.
Trzecie kryterium – to możność decydowania o sobie samym. Chodzi przede wszystkim o głoszenie poglądów, które pozwalają decydować o sobie – jak np. w jaki sposób chce oszczędzać na emeryturę, czy chce jeździć w pasach bezpieczeństwa w swoim pojeździe czy nie, do jakiej szkoły pośle swoje dzieci i czego będą się uczyć. Jak słusznie się domyślamy, w tym punkcie również nie można przypisać żadnej z partii, będącej w parlamencie do bycia partią prawicową.
Kryterium kolejne to uznanie, iż państwo winno swoją energię skupiać przede wszystkim na zapewnieniu obywatelom bezpieczeństwa (utrzymywać i doszkalać oraz wyposażać wojsko oraz policję), a także odpowiadać winno za wymiar sprawiedliwości – aby był surowy i równy dla wszystkich, bez względu na status społeczny, majątek, wykonywany zawód czy kolor skóry. W tym aspekcie, znowu żadna z partii, swoimi działaniami nie daje możliwości klasyfikowania jej jako prawicowej.
Piąty aspekt to stanowczy sprzeciw wobec interwencjonizmu państwowego. Chodzi głównie o wolny rynek – jak wspomniałem wyżej – wolność gospodarczą, brak setek regulacji, ustaw, koncesji, pozwoleń, zezwoleń itd. Jak słusznie, po raz kolejny zresztą można się domyślić żadna partia nie pokazuje, że jest prawicowa.
Bardzo istotnym, z punktu widzenia prawicowości aspektem jest sprzeciw wobec zbyt wielkiej i zbyt rozdmuchanej polityki socjalnej. Partie prawicowe z reguły i z definicji winny się sprzeciwiać rozdawalnictwu, dotowaniem bezrobotnych czy wymyślaniu co raz to nowych sposobów na zasiłki. Tutaj – jak wyżej – żadna z partii nie postuluje np. wprowadzenia restrykcji przy wypłatach zasiłków dla bezrobotnych, aby nie dotować leni i nierobów – a jeżeli już to nie rozdawać im kwot, które niewiele różnią się od pensji, którą dostałby taki człowiek pracując.
Partia prawicowa winna postulować również – aby służba zdrowia – z korzyścią dla pacjentów – była prywatna. Podobnie zresztą w stosunku do edukacji. Nic nie reguluje jakości oraz cen usług tak, jak wolny rynek. Czy któraś z partii chce, aby w przyszłości Polacy mieli opiekę zdrowotną jak w Stanach Zjednoczonych czy Szwajcarii? Żadna. Toteż żadna, w tym aspekcie również nie jest partią prawicową.

To tylko kilka z definicyjnych oraz charakterystycznych cech partii prawdziwie prawicowej. Nie możemy zatem uznać, iż np. PiS to partia prawicowa, skoro na wymienionych przeze mnie zaledwie siedem cech, którą są cechami podstawowymi – spełnia tylko jedną. Jeżeli zatem PiS jak i SLD jest jednogłośna w sześciu na siedem wyznaczników, a z definicji wiemy, iż SLD to partia lewicowa (nawet z nazwy) to w takim razie wniosek z tego taki, iż partii Prawo i Sprawiedliwość, bliżej do lewicy niż prawicy. Prawo i Sprawiedliwość to co najwyżej centro-lewica a obok ideologicznej prawicy jeszcze chyba nigdy nie stali. Kwestia religijności nie ma nic wspólnego z prawicowością a ewentualnie z narodowym katolicyzmem i solidaryzmem, który stoi w opozycji do liberalizmu, który jest prawicowy.

środa, 10 kwietnia 2013

Legalny, "nowoczesny handel ludźmi"


Dla wielu abstrakcja i motyw z historycznych filmów produkcji amerykańskiej, gdzie ekranizowane powieści opowiadały o życiu ludzi, gdy niewolnictwa, kupowanie/sprzedaż niewolników – zazwyczaj afrykańskich - jako taniej siły roboczej na plantacje w USA było jeszcze powszechne
i popularne. Dla wielu jednak nadal jest to problem.
Jak jednak wiadomo, wiele dokumentów czy też umów międzynarodowych, wygenerowanych po II wojnie światowej jednoznacznie w wielu krajach świata zakazały handlu ludźmi i niewolnictwa.

Oczywiście nie mam na myśli typowego handlu ludźmi, który znany był jeszcze ze średniowiecza czy z XVIII wieku, natomiast obecnie mają miejsce wydarzenia, które można podciągnąć pod swego rodzaju „Nowoczesny handel ludźmi”. Problem ten tyczy się wielu miast w Polsce – a sądzę, że także na świecie. Chodzi mi głównie o skandaliczne działanie władz gmin – w tym także i naszej – która aby pozbyć się odpowiedzialności – sprzedaje mienie komunalne gminy – kamienice/budynki – wraz z lokatorami w ręce zazwyczaj „nowobogackich”, uwikłanych po łokcie w różne czarne interesy
i skandale – biznesmenom. Takie sytuacje mają miejsce obecnie w Siemianowicach. Jest to typowe działanie, zbliżone do obrazków przeszłości jednak w nieco odświeżonej wersji. Być może dosyć "ostre" porównanie, ale wydaje mi się, że w szerszej perspektywie adekwatne.

Siemianowice Śląskie przez wiele, wiele lat zaniedbywały swoje zasoby mieszkaniowe, kamienice, bloki  gdzie po dziś dzień mieszkają ludzie. Zaślepiona, nieczuła na realne potrzeby i problemy gminy polityka gospodarczo-finansowa, doprowadziły do ruiny wiele budynków, które zamieszkane są po dziś dzień. Warunki jakie panują w niektórych kamienicach są tragiczne, a nikt z obecnych władz nie poczuwa się do odpowiedzialności za poprawę stanu tychże. Bardzo popularne stało się
w mieście, pozbywanie problemu wraz z ludźmi. Dochodzi do licytacji kamienic, które są sprzedawane za grosze, co z jednej strony wspomaga i „łata” gigantyczną dziurę budżetową, powstałą na skutek niegospodarności i licznych nietrafionych, przepłaconych inwestycji, z drugiej zaś strony odciąża gminę od konieczności remontów i napraw kamienic. Ludzie zatem są – co miało na przykład miejsce ostatnio – „sprzedawani” w ręce przeróżnej maści biznesmenów, często bez ich (mieszkańców) wiedzy i informacji o takim stanie rzeczy. Kamienice są łakomym kąskiem dla wszystkich, którzy mają odpowiedni kapitał. Czy np. kamienica, w której jest 10 czy 20 mieszkań – zamieszkałych – za cenę 150.000zł  to nie okazja? Oczywiście! Dlatego chętnych na miejskie kamienice jest wielu. Gdy przyjrzymy się uczestnikom i zwycięzcom różnych licytacji zauważymy pojawiające się na przemian te same nazwiska. Są to osoby, które dogadały się w tej materii i na popularną „umowę na gębę” umawiają się kto bierze jaką kamienice i za ile. Pomagają sobie tworząc sztuczną konkurencję, nie dopuszczają nikogo z zewnątrz – a jeżeli ktoś taki podejrzany się zjawi podobno – jak głoszą różne źródła - oferują korzyści materialne za zrezygnowanie z kamienicy –
a także nie przeszkadzają sobie wzajemnie w budowaniu prywatnych, kamienicznych imperiów. Ludzie traktowani są podmiotowo. Często z automatu po wygraniu licytacji, nowy nabywca dźwiga czynsze do niebotycznych i złodziejskich kwot, które zmuszają ludzi do wyprowadzki, nie dokonuje żadnych remontów a czasami celowo pogarsza stan tych kamienic aby zmusić ludzi do odejścia. Niektórzy z nich – ci najbardziej cwani i czujący się ponad prawem – dopuścili się nawet do wtargnięcia do jednego z mieszkań i wymontowania okien jednej z lokatorek kamienicy przy ul. Sienkiewicza. Jest to zapewne znana historia, której finał był tragiczny. Owa kobieta zmarła
w Wigilię Bożego Narodzenia.

Osobiście sam jestem zwolennikiem prywatyzacji możliwie jak największej liczby gałęzi dziś należących do państwa/miasta. Jednak powinno się to odbywać z poszanowaniem prawa innych ludzi. Fatalnie skonstruowane prawo w naszym kraju, które pomaga jedynie oszustom i cwaniakom a krzywdzi w wielu przypadkach ludzi uczciwych, lekceważenie i nieczułość władz miasta oraz całkowita awersja do społeczeństwa, a wręcz – co widać co raz bardziej – traktowanie ludzi i miasta jak maszynkę do robienia pieniędzy i budowania prywatnych imperiów poszczególnych person prowadzi do tragedii wielu ludzi. Nie tak to wszystko powinno wyglądać. Smutne jest to, że bogactwo wypracowane na przestrzeni ostatnich 100 lat między innymi w Siemianowicach Śląskich, dzięki prężnie działającym kopalniom i hucie na przestrzeni ostatnich 20 lat został w tak perfidny sposób zniszczone, rozkradzione, sprzedane, zburzone czy mówiąc ostrzej – przepieprzone. Wystarczy spojrzeć na Hutę „Jedność”, która przetrwała dwie wojny światowe, Hitlera, Stalina, Lenina i całą komunistyczną swołocz z PZPR a upadła przez chciwców warszawskich po "transformacji"...

niedziela, 7 kwietnia 2013

Komunizm wiecznie żywy!


źródło:http://gonbolszewika.pl/


Komunizm upadł już prawie 23 lata temu, ale nadal pozostawił po sobie wiele reliktów funkcjonujących po dziś dzień w przestrzeni publicznej.  Wydaje mi się, że od samego początku należało dać jednoznaczny i stanowczy sygnał, że Polacy NIENAWIDZILI tamtego systemu tak samo jak przedstawicieli tamtego ustroju - zarówno tych bezpośrednio działających na ziemiach Polski jak i tych, którzy siedzieli w Moskwie. Pisząc o reliktach mam na myśli – nie tylko starych działaczy partyjnych, agentów moskiewskich, bezpieczniaków, tajnych współpracowników, milicjantów, urzędników wysokiego szczebla, prokuratorów czy sędziów, którzy „często gęsto” po dziś dzień pełnią służbę publiczną. Dajmy na ten przykład Ministra Cyfryzacji w rządzie Donalda Tuska, który w PRL funkcjonował jako TW „ZNAK”, a przynajmniej sugerują i wskazują na to dokumenty udostępnione przez Instytut Pamięci Narodowej. Warto także wspomnieć Leszka Millera, który przecież był w „mrocznych czasach” w Komitecie Centralnym – w jednym rzędzie z gen. Jaruzelskim i gen.Kiszczakiem, którzy to przecież mają „krew na rękach”. Aleksander Kwaśniewski, który był szkolony w najlepszych, moskiewskich ośrodkach dla agentów a w „Wolnej Polsce” naród wybrał go na Prezydenta RP.
Wielu „starych” funkcjonariuszy policji, którzy kariery zaczynali w latach ’80 po dziś dzień pracuje w policji. To samo sędziowie, prokuratorzy i wielu działaczy samorządowych. Można byłoby mnożyć przykładów, ale akurat z tym problemem – brakiem jednoznacznego wyeliminowania z życia publicznego wszystkich, którzy służyli radzieckiemu okupantowi – nic już nie da się zrobić. Była szansa od razu na początku lat ’90 dokonać pełnej, sprawiedliwej lustracji. Agentura jednak skutecznie powstrzymała proces zainicjowany przez ministrów i posłów z obozu politycznego ówczesnego premiera Jana Olszewskiego.

Jest jednak coś, co nadal przypomina tamte czasy a nikomu nie spieszno aby nawet tym problemem zająć się do porządku. Mowa o nazwach ulic, których patronami się ikony komunizmu, zbrodniarze, zdrajcy i szpicle. Wiele miast ma z tym problem – po dziś dzień – na skutek wieloletniego przyzwyczajenia takie ulice jak Świerczewskiego czy Berlinga istnieją do dziś… Dlaczego?
Bardzo mnie martwi i dziwi fakt, że żaden obóz polityczny, który rządził w naszym mieście nie robił, zdecydowanych kroków aby choć w tym aspekcie – dając jednoznaczny sygnał – „pogonił z pomnika bolszewika”, jak głosi hasło akcji stowarzyszenia KoLiber.
Czy gdyby była ulica Himmlera – również nikt nie robiłby nic, aby zmienić jej nazwę? Czy gdyby była ulica Rudolf Hessa– również nie byłoby woli aby nadać innego patrona?
Czym różni się zatem Karol Świerczewski – morderca komunistyczny, kat i oprawca AK-owców - od morderców nazistowskich? Najbardziej żałosne i śmieszne w tym wszystkim nie jest to, że te ulice nadal noszą nazwy takich ludzi jak Świerczewski - ale to, że samorządy (każdy kolejny) zawsze w takich kwestia tłumaczy się wysokimi kosztami, jaki proces zmiany patrona pochłonie a przecież pieniądze w takiej istotnej sprawie nie powinny mieć ŻADNEGO znaczenia! … Słabo wyedukowane społeczeństwo może nie wie kim był Świerczewski, ale nie wydaje mi się, żeby ludzie patrzyli na koszta wymiany dokumentu czy pieczątki, gdyby patronem ulicy był Stalin albo Hans Frank... choć w dzisiejszych czasach gdy społeczeństwo jest co raz słabiej edukowane i zajmowane innymi problemami np. jak przetrwać miesiąc i wyżywić rodzinę - różnie może być.

Przeglądając listę ulic w Siemianowicach Śląskich, można zadać sobie pytanie patrząc na niektóre z nich – Czy komunizm rzeczywiście skończył się w 1989 roku?
Świerczewski – komunistyczny działacz, kat i morderca wielu Polaków – patron GŁÓWNEJ ulicy. Henryk Rutkowski – komunistyczny zbrodniarz. Hanka Sawicka – działaczka komunistyczna dążąca do tego, aby Polska była republiką ZSRR a nie wolnym, niepodległym krajem. 
Są również takie ulice jak 27 stycznia czy 1 maja – daty, które przecież nawiązują do wydarzeń, które raczej symbolizowały wydarzenia istotne dla Komunistów… I wiele innych, których patron budzi kontrowersję.
Niedawno doszedł jeszcze ten odsłaniający się napis, który widać z okien siemianowickiego Ratusza – PZPR… Do dziś nikomu nie spieszno go czym prędzej zdrapać aby nigdy więcej nie groziło jego odsłonięcie. Nikogo to nie razi? A gdyby pisało tam NSDAP?
Być może niektórym nie było po drodze rozstawać się z PRL i żałują, że kraj przeszedł transformację toteż dla nich takie ulice albo napis przypominają stare, dobre czasy? (w co szczerze wątpię, ale dotychczasowe działania - a raczej ich brak nasuwa takie przypuszczenia).

Ktoś mądry powiedział kiedyś - Naród, który nie zna swojej historii, skazany jest na jej powtórzenie.  Nawet taki gest jak zmiany nazwy ulic, które przecież jednoznacznie nawiązują i kojarzą się z tamtymi, okropnymi czasami - jest niezbędny. Żałowanie na takie coś pieniędzy jest przejawem albo totalnej niewiedzy historycznej albo ukrytymi sympatiami politycznymi.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Osiedle "Robotnicze" - miejsce, które utraciło swoją "duszę"


Tak obecnie wygląda pasaż handlowy. Niegdyś
pełny ludzi - dziś świeci pustkami.
Osiedle Robotnicze – jedno z kilku osiedli usytuowanych w dzielnicy Michałkowice, na którym się wychowałem i mieszkam do dziś. Jeszcze kilka lat temu, tętniące życiem, od świtu do późnego wieczora pełne ludzi – dziś z miesiąca na miesiąc co raz bardziej opustoszałe. Gdy sięgnę pamięcią wstecz i przypomnę sobie lata swojego dzieciństwa a także odtworzę obrazy z tamtych (młodzieńczych) lat - widzę dokładnie wszystko – jakby działo się to właśnie teraz. Pamiętam jak dziś – pochłoniętych w codziennych zakupach mieszkańców osiedla, którzy odwiedzali kolejno wszystkie sklepy znajdujące się swego czasu na głównym „pasażu” przy ulicy Fojkisa. Dzisiaj, z tych wszystkich licznych sklepów, ostało się zaledwie parę.

Pamiętam biegające, krzyczące i bawiące się od bladego świtu w wakacyjne dni – dzieci – których już na tych samych osiedlowych placach/trzepakach, na którym rozgrywały się nasze zabawy – niema lub jeśli są - jest ich co raz mniej. Widzę w pamięci także pełne od samego rana boiska, gdzie co godzinę rozgrywał się nowy mecz piłkarski. Charakterystyczne także, dla późniejszego popołudnia były widoki starszych mieszkańców osiedla, którzy siedząc na przyblokowych ławkach rozmawiali o wszystkim i o niczym do późnego wieczora.
Jeden ze sklepów będący niegdyś symbolem. Popularna
"Jarzynówka", która jako jedyna posiadała biały słonecznik :)
Patrząc na te wszystkie miejsca chociażby w minione wakacje - widać puste place, puste boiska, pozamykane sklepy, puste ławki. Widzę wyraźnie jak zmieniło się to osiedle – to miasto – a nawet przez pryzmat osiedla idzie dostrzec jak zmienił się ten kraj. Spoglądając na sklepy znajdujące się przy ulicy Fojkisa a raczej w szyby opuszczonych już pomieszczeń, w których niegdyś znajdowały się przeróżne punkty, widzę, że na przestrzeni ostatnich lat co raz trudniej prowadzić handel, co raz trudniej przedsiębiorcom żyć w tym kraju. Pokazuje to także jak bardzo zdominowały małych i średnich przedsiębiorców dyskonty spożywcze, które pojawiają się w naszym mieście w co raz większej ilości. Wpływ na ten obraz, który dzisiaj mam przed oczami ma także sytuacja ekonomiczna mieszkańców. Co raz trudniej o pracę, co raz trudniej o godziwą wypłatę a życie staje się co raz droższe. Jeśli konsument nie ma pieniędzy – przedsiębiorca nie ma klientów co prowadzi go do bankructwa.

Co ma natomiast wpływ na zatracającą się i co raz mniej widoczną młodzieży i dzieci? Niestety, warunki gospodarczo-finansowe w kraju nie pozwalają tym wszystkim, którzy dzisiaj winni odpowiadać za prokreację – pokolenie urodzone w końcówce lat ’80 oraz na początku lat ’90 – na to, ażeby stać ich było na utrzymanie siebie, rodziny oraz w miarę godne życie. Wybierają zatem życie na emigracji gdzie mogą zasmakować prawdziwego życia i finansowego spokoju decydując się tam na potomstwo lub wybierają związek bez dzieci (przynajmniej do ok. 30 roku życia). Mimo, iż niema na osiedlu opuszczonych bloków, wydaje się jakby ludzi było co raz mniej. Jakby część lokalnej społeczności została przeniesiona w inny wymiar.
Obawiam się jednak, że osiedle straciło tę swoją magiczną „duszę”, która jeszcze 10 - 15 lat temu była wyczuwalna. Niezależnie jednak od tego, w jak szybkim tempie będą upiększane znajdujące się na osiedlu bloki – nie przywróci to jednak tego blasku, który był tu kiedyś – mimo obdrapanych murów.

Nie pomogą niestety piękne elewacje osiedlowych bloków, skalniaki, kwiaty sadzone wiosną na międzyblokowych trawnikach. To co było kiedyś niestety już tak szybko - o ile w ogóle - nie powróci. Społeczeństwo zmienia się i widać wyraźnie, że zanikają pewne wartości - kiedyś powszechne - dziś deficytowe.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Czy należy prywatyzować szpital miejski w Siemianowicach Śląskich?


Od przeszło tygodnia słychać głosy, jakoby siemianowicki szpital miejski miał zostać sprywatyzowany. Można powiedzieć, iż jest to w końcu jedna z pierwszych decyzji, którą w pełni popieram, ponieważ nie ma nic lepszego dla instytucji – szczególnie tak istotnej jak dbającej
o zdrowie obywateli – jak odebranie jej ze szponów sektora państwowego i oddanie go w ręce prywatne. Praktycznie od zawsze wiadomo – obserwując rynek i gospodarkę – że to co prywatne funkcjonuje dużo lepiej niż to co państwowe.
Aż chciałoby się powiedzieć – szkoda, że władza centralna (rząd) nie zadecyduje (wzorem naszych lokalnych włodarzy) o całkowitej prywatyzacji służby zdrowia i rozbiciu tej przeżerającej pieniądze obywateli, nieudolnej i ułomnej instytucji jaką jest Narodowy Fundusz Zdrowia. Mawia się w pewnych kręgach politycznych - szczególnie na lewicy i ogólnie wśród całej obecnej klasy politycznej, iż prywatyzacja służby zdrowia doprowadzi do sytuacji, w której ludzie umierać będą na ulicach (szczególnie ci biedni) jest to mit i bajka propagowana przez ludzi, którym zależy aby taki moloch i monopol finansowany przez nas wszystkich utrzymywać, bo na tym zbijają swój kapitał prywatny i budują majątek. Bo przy np. milionowych przetargach - a nawet miliardowych - jak ktoś podprowadzi przy okazji kilkaset tysięcy czy kilka milionów więcej do prywatnej kieszeni - nikt się nawet nie zorientuje.

Czekanie w kolejkach do specjalisty nawet pół roku (ja na wizytę u neurologa czekam już od lutego 2013 roku – termin mam na sierpień 2013), czekanie po kilka lat na zabieg/operację (miałem przyjemność niedawno rozmawiać z człowiekiem, który na endoprotezę biodra czeka od października 2011 roku – termin ma na początek maja 2013), przepełnione szpitale i co raz więcej przykładów podawanych przede wszystkim w mediach, że ktoś ZNOWU zmarł z powodu nie przyjęcia na oddział, że ktoś ZNOWU zmarł bo lekarz uznał, że nie trzeba hospitalizować podając jedynie witaminy/tabletki przeciwbólowe, że ktoś ZNOWU zmarł, bo nie było dostępnej karetki, albo karetka nie została wysłana w ogóle, ponieważ dyspozytor robiąc wstępne rozeznanie uznał, że jest ona nie potrzebna, że ktoś ZNOWU zmarł, ponieważ – ABSURD – trzeba było czekać na karetkę, która oddalona była od szpitala 70km tylko po to, aby przewieźć pacjenta z jednego oddziału na drugi (niecałe 200 metrów), albo że lekarz ODMAWIA operacji/zabiegu tylko dlatego, że pacjent jest już
w podeszłym wieku i boi się o to, iż gdy coś pójdzie nie po myśli - zostaną zepsute statystyki szpitala co zmniejszy dotację NFZ… Czy to jest normalne? NIE!

Czy przepełnione każdego dnia przychodnie, gdzie od wczesnych godzin rannych ustawiają się
w kolejkach emeryci/renciści/ludzie pracujący – czekający na wizyty u lekarzy – to spełnienie oczekiwań tych wszystkich potrzebujących akurat wizyty, którzy przez całe życie w podatkach odkładali na leczenie?
Jak to jest, że trzeba czekać miesiącami w kolejce do specjalisty, jakby każdego dnia czekało na tę samą wizytę do tego samego lekarza ponad 100 różnych osób?
Jaki jest sens płacić składki na służbę zdrowia skoro co raz więcej ludzi decyduje się już na prywatne konsultacje, prywatne wizyty i często prywatnie załatwia z lekarzem ewentualny termin zabiegu/operacji a także, co widać – co raz więcej budowanych lub przekształcanych w prywatne jest klinik, z których korzysta co raz więcej chorych?.
Ilu z Was zna ludzi, którzy praktycznie nie chorują w ogóle – lub jeśli już chorują to w sposób nie wymagający specjalistycznych konsultacji i leczenia – odkładając przy tym po 300zł miesięcznie na Fundusz Zdrowia, natomiast gdy przyjdzie co do czego, zmuszeni są zderzyć się z tą smutną rzeczywistością i czekać… czekać… czekać. Chyba, że załatwią wszystko prywatnie.
Jak to jest, że w zaciszach gabinetów ministra prowadzone są rozmowy komu udzieli się pomocy, bądź komu odmówi się zgody na wykup/podawanie specjalistycznych leków na raka?
Dlaczego zewsząd trąbi się jakoby służba zdrowia miała kryzys, nie było pieniędzy na opłacenie lekarzy, pielęgniarek, szpitale popadały w co raz większe zadłużenia, likwidowało się oddziały w szpitalach ze względów ekonomicznych – jednocześnie co rusz słysząc o podwyżkach dla urzędników ZUS/NFZ, oddaniu do użytku nowej siedziby-pałacu, w którym zostanie stworzony oddział ZUS/NFZ, że ZUS/NFZ zakupił ponad 200 000 litrów paliwa do swoich służbowych limuzyn, że szefowie ZUS/NFZ organizują wyjazd integracyjny dla pracowników wyższego szczebla gdzieś na Karaibach… 

Można mieć wiele zastrzeżeń co do tego, jak tak naprawdę wyglądać będzie służba zdrowia, jakość usług medycznych, ceny usług medycznych po prywatyzacji, natomiast uważam, że nie można się obawiać samego faktu prywatyzacji szpitala. To nie prywatyzacja a monopol państwowy  w postaci NFZ jest twórcą całego bagna i bałaganu, bo to oni rozdają pieniądze. To właśnie dlatego szpitale są przepełnione, ponieważ nikomu – żadnemu ordynatorowi/właścicielowi/dyrektorowi zarządzającemu szpitala nie opłaca się przyjmować ludzi np. na dwudniowe badania wymagające leżenia w szpitalu. Takich ludzi – aby NFZ zwrócił szpitalowi koszta hospitalizacji – kładzie się na minimum tydzień przez co ludzie rzeczywiście potrzebujący łóżka i leczenia szpitalnego – są wożeni z placówki do placówki – ewentualnie kładzie się ich na leżance gdzieś w korytarzu, albo w przepełnionej sali chorych. To właśnie dlatego czekamy po kilka miesięcy na wizytę lub kilka lat na zabieg, bo pieniądze na rok 2013 kończą się szpitalom już w marcu/kwietniu (rok trwa przecież 12 miesięcy a nie 4) i ludzie automatycznie zapisywani są na rok kolejny. Ta sytuacja generuje też fakt zadłużania się szpitali na wiele milionów, bo złodziejski NFZ wnikliwie analizuje i nie za wszystko szpilom oddaje - przez co szpitale na pozostałą część roku muszą skądś mieć pieniądze - więc zaciągają kredyty.

Patrząc na to, jak w tym kraju funkcjonuje prywatny sektor weterynaryjny – uważam, że w wielu aspektach lepiej traktowane są w Polsce zwierzęta. Dzięki Bogu jeszcze nikt nie wpadł na kretyński pomysł zrównaniu jakości usług medycznych dla zwierząt z jakością usług medycznych dla ludzi
i nie stworzył - w imię solidarności zwierzęcej - Śląskiej Kasy Chorych Psów, Narodowego Funduszu Leczenia Kotów czy Krów, na którą składaliby się wszyscy właściciele zwierząt w Polsce. Nie wyobrażam sobie stać w kolejce ze swoim pupilem od rana na konsultację a potem czekać parę miesięcy na badanie np. USG, które obecnie wykonywane jest na miejscu i wszystko wiadomo po kilkunastu minutach a nie płacimy także prawie 1000 zł jak rzekomo straszą nas przeciwnicy prywatyzacji służby zdrowia. Według nich prosta konsultacja z lekarzem albo nawet zwykła morfologia będzie nas kosztować grube setki złotych co jest oczywiście wierutną bzdurą wyssaną z socjalistycznego palca.

Jeżeli siemianowicki szpital również zostałby sprywatyzowany po to, aby poprawić jakość usług, aby przekazany został w ręce ludzi, którzy nie dopuszczą do dalszego zadłużania się szpitala, aby funkcjonował on na tyle poprawienie, aby jakość usług była dużo lepsza niż w innych szpitalach miast ościennych co pomogłoby im zyskać także wielu pacjentów z innych rejonów - mimo nadal istniejącego NFZ (a przykłady pokazują, iż da się stworzyć porządną prywatną klinikę/przychodnię/szpital - jakie znajdują się w Chorzowie, Katowicach czy nawet w Siemianowicach). Gdyby został oddany w ręce ludzi, którzy nie dopuszczą do ewentualnej sytuacji, w której ktoś nie zostanie przyjęty, czy spędzi 8 godzin w poczekalni albo nie zostanie do niego wysłana karetka. Jeżeli trafi w ręce ludzi, którzy będą zwiększać zakres możliwości leczenia i świadczonych usług, unowocześniać będą zarówno sprzęt i dostosowywać szpital do wymagań i standardów europejskich – naprawdę nie ma się czego obawiać.

Gorzej jednak – jak donoszą plotki – iż prywatyzacja szpitala w Siemianowicach ma być dokonana tylko, po to aby szpital zlikwidować. Jeżeli tak jest rzeczywiście – a na razie wszystko wskazuje na to, iż Władza coś szykuje, bo wszelkie rozmowy odbywają się w tajemnicy przed mieszkańcami – za zamkniętymi drzwiami gabinetów – trzeba być czujnym i trzymać rękę na pulsie.

PRYWATYZACJA W CELU POPRAWY DZIAŁANIA SZPITALA. PODWYŻSZENIA I POLEPSZENIA JAKOŚCI USŁUG – JAK NAJBARDZIEJ TAK!

JEŚLI NATOMIAST CHODZI TYLKO O TO, ABY TO WSZYSTKO SPRZEDAĆ I POZBYĆ SIĘ PROBLEMU I ABY ŁATAĆ DZIURĘ BUDŻETOWĄ POWSTAŁĄ NA SKUTEK MARNEGO ZARZĄDZANIA - UWAŻAJMY, BO CI LUDZIE ZROBIĄ WSZYSTKO - NAWET TEN SZPITAL ZLIKWIDUJĄ - BYLE "HAJS SIĘ ZGADZAŁ" I MOŻNA BYŁO DALEJ LUDZI MAMIĆ SUKCESAMI I ZBĘDNYMI, PRZEPŁACONYMI INWESTYCJAMI.